Wyświetlenie artykułów z etykietą: ODKRYWCY

Trwają badania archeologiczne w gminie Drawsko Pomorskie. Prowadzone są one na wyspie na jeziorze Gęgnowskie Wielkie (znane również jako jezioro Gęgnowo).

Badaniami zajmują się archeolodzy z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Przypomnijmy, że wcześniej pracowali oni na Wyspie Świętych Koni nad jez. Zarańskie.  Tym razem instytut otrzymał granty na badania w Nętnie. Podobnie jak w przypadku badań w Zarańsku dotacji również udzielił Urząd Miejski w Drawsku Pomorskim i przeznaczył na to kwotę 15 000 zł. 

Kompleks wczesnośredniowieczny i spalone grodzisko

Badany przez archeologów z Torunia obiekt to kompleks wcześnośredniowieczny. Aktualne badania będą podstawą do do uściślenia okresu funkcjonowania wczesnośredniowiecznego zespołu osadniczego.  Składa się on z grodziska i przylegających do niego dwóch osad otwartych. Archeolodzy z Torunia w trakcie prac odkryli fragmenty spalonej palisady obronnej grodziska, a przy moście znalezionych zostało wiele fragmentów militarnych, prawdopodobnie most został także spalony, być może w trakcie reakcji pogańskiej.

Dwa mosty

Jezioro Gęgnowo położone ma powierzchnię 57 ha i maksymalną głębokość 5 m, a jego linia brzegowa jest bardzo rozwinięta. Na jeziorze znajdują się dwie wyspy. Jak się okazuje z  wyspy, na której znajdowało się grodzisko i osady podgrodowe na stały ląd prowadził dwa mosty. Znajdowały się one w niedaleko od siebie ale istniały w różnych okresach. Jeden z nich to most wczesnośredniowieczny, a drugi – i tu niespodzianka – prawdopodobnie z okresu łużyckiego (Kultura łużycka rozwijała się od około 1350/1300 lat p.n.e. do około 500/400 lat p.n.e. )

23 kwietnia młodzież z Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych im. Pamięci Ofiar Terroryzmu 11 Września 2001r. w Kaliszu Pomorskim w ramach projektu "Historia naszego miejsca" realizowanego przez Stowarzyszenie "Jesteśmy razem" wzięła udział w warsztatach historycznych, które odbyły się w Folwarku Karpno, w okolicach Drawska Pomorskiego. 

Młodzi ludzie zapoznali się ze specyfiką poszukiwań pamiątek z przeszłości na obszarze, gdzie znajduje się poniemieckie gospodarstwo oraz toczyły się walki podczas drugiej wojny światowej w 1945 r. Zostali zapoznani z zasadami bezpieczeństwa podczas prac w terenie. Mieli okazję wziąć udział w poszukiwaniach z użyciem wykrywacza metali, a także magnesu neodymowego. Przekonali się, że nie łatwo jest znaleźć ciekawe przedmioty. Wymaga to wielogodzinnej pracy i cierpliwości, której uczestnikom warsztatów nie zabrakło. 

Po pracy przyszedł czas na podsumowanie warsztatów, zebranie i ocenę znalezionych przedmiotów, z których najcenniejsze wzbogacą izbę pamięci przygotowaną przez młodzież na terenie szkoły. Na koniec uczestnicy wyjazdu zregenerowali siły posilając się kiełbaskami z grilla.

W odkrywaniu przeszłości pomagał im pasjonat historii, członek Stowarzyszenia "Meander" z Drawska Pomorskiego, specjalista w dziedzinie archeologii militarnej, pan Wiesław Piotrowski oraz nauczyciele z ZSP w Kaliszu Pomorskim Maciej Rydzewski, Paweł Łuczko i Krzysztof Stefan.  

Dziękujemy za wsparcie finansowe Gminie Kalisz Pomorski oraz Starostwu Powiatowemu w Drawsku Pomorskim, bez których realizacja projektu „Historia naszego miejsca” i wyjazd na warsztaty historyczne nie byłby możliwe. Pragniemy też podziękować właścicielom gospodarstwa agroturystycznego Folwark Karpno za umożliwienie przeprowadzenia poszukiwań na jego terenie oraz gościnne i życzliwe przyjęcie.

Dział: Kalisz Pomorski
niedziela, 29 marzec 2015 20:55

Ostatnia wielka przebudowa drawskiej fary

Kościół pw. Zmartwychwstania Pańskiego w Drawsku Pomorskim jest najstarszym i najcenniejszym zabytkiem miasta. Budowla pochodząca z I połowy XIV wieku przeszła w swojej historii wiele zmian architektonicznych. Pobudki dla których ich dokonywano były różne, najczęściej jednak przyczyną były katastrofy naturalne, a właściwie głownie pożary, po których musiano odbudowywać świątynie w 1534, 1620, 1664 i 1696 roku. Duża przebudowa miała miejsce także w roku 1854 r.

Ostatnich zmian, dzięki którym drawska świątynia zawdzięcza swój dzisiejszy wygląd dokonano ponad sto lat  temu. Początki tego potężnego przedsięwzięcia są dość błahe i sięgają pierwszych lat XX w. Wszystko rozpoczęło się bowiem od zbyt małego chóru, który nie mógł pomieścić licznej grupy śpiewaków pod przewodnictwem kantora Hoppe. Pomysł ten poparł ówczesny starosta von Hohnhorst głownie ze względu na fakt, że sam często uświetniał uroczystości kościelne solowym śpiewem, przez co nazywany był „śpiewającym starostą”.  Po cichu myślano także, że powiększenie empory będzie można połączyć z upiększeniem surowego wnętrzna świątyni. Doszło wówczas do inspekcji stanu kościoła przez przedstawicieli gminy oraz rejencji, po której sporządzono wykaz niezbędnych prac budowlanych.

Po objęciu urzędu superintendenta przez Paula Kalmusa kwestia remontu kościoła nabrała tempa. Już w 1906 roku podjęto decyzję o sporządzeniu projektu budowlanego, który zlecono architektowi Blaue z Berlina za 700 marek z kasy kościelnej. Sam projekt wraz z kosztorysem dotarł do Drawska rok później. Przewidywał on o wiele większy zakres robót budowlanych niż przewidywano początkowe. W projekcie zaproponowano m.in. budowę nowego ogrzewania niskociśnieniowego, gdyż stary piec mocno zanieczyszczał wnętrze świątyni. Przewidziano także powiększenie i cofnięcie empory organowej, odtworzenie kamiennych sklepień, odmalowanie i wyłożenie ścian wewnętrznych rathenowskimi cegłami, podwyższenie dachu nawy głównej, przebudowę zwieńczenia wieży, zmianę empor bocznych oraz godne wyposażenie ołtarza. Koszt wszystkich tych prac miał wynosić nie 40 tyś marek jak przewidywano początkowe, lecz 110 tyś.

Drawski kościół przed przebudową – widok w kierunku prezbiterium.

Wspólnota parafialna stanęła w obliczu całkowicie odmiennej sytuacji. Wnikliwa analiza projektu Blauego oraz możliwości finansowych zakończyła się, pomimo burzliwej wymiany argumentów, jednogłośną zgodą na realizację projektu pod warunkiem przyznania parafii pomocy ze źródeł zewnętrznych w wysokości 60 tyś marek.  Wkrótce uzyskano pomoc będącą warunkiem realizacji przedsięwzięcia. Rząd w Koszalinie przyznał 30 tyś, sejmik prowincji 15 tyś a powiat kolejne 15 tyś. marek. Należy przy tym odnotować, że wkrótce koszta robót budowlanych osiągnęły kwotę 160 tyś. marek, przez co obciążenie wspólnoty parafialnej wzrosło o kolejne  50 tyś. marek. Organy wspólnotowe oczekiwały jednak przebudowy już do tego stopnia, że także te zwiększenie kosztów przeforsowano bez większych nerwów.

Drawski kościół przed przebudową – widok w kierunku empory organowej.

Aby projekt mógł zostać zrealizowany musiano przedstawić go do akceptacji rządowemu inspektorowi budowlanemu w Koszalinie Rudolphowie. Ten nie śpieszył się zbytnio, a do tego żądał modyfikacji projektu. Cała procedura trwała aż pięć lat! Dopiero w czerwcu 1912 roku ostatecznie przyznano wcześniej obiecaną pomoc rządową w kwocie 30.153 marek, a w następnym roku rozpoczęto prace budowlane. W celu pozyskania środków finansowych na wkład własny podniesiono o 100% podatek kościelny, co jednak nie spotkało się ze sprzeciwem społeczeństwa.

Robotami kierował architekt Blaue, który jednak nie przebywał tu osobiście, a jako kierownika budowy wysłał niejakiego Meyera. Już 2 marca 1913 roku drawszczanie pożegnali się ze swoją świątynią. Regularne odprawianie nabożeństw stało się kłopotliwe, gdyż nie dysponowano salą mogą pomieścić wiernych. Do większych nabożeństw wynajmowano salę hotelu Arndt (OK przy ul. Piłsudskiego), która po zamontowaniu w niej ambony i ołtarza oraz zmienieniu sceny na chór, zmieniła swoją funkcję z taneczno-rozrywkowej na religijną. Sala hotelowa mogła pomieścić do 400 osób, w związku z czym nabożeństwa w czasie świąt odprawiano na dwie tury. Próby wynajęcia większego pomieszczenia w restauracji w Parku Chopina spełzły na niczym, gdyż właściciel postawił zbyt wysokie warunki finansowe. Nabożeństwa popołudniowe oraz wieczorne odbywały się z kolei w auli drawskiego gimnazjum. Swoją kancelarię superintendent urządził w salce parafialnej. Uroczystość konfirmacji z kolei miała miejsce w salach gimnazjum, seminarium nauczycielskiego oraz zakładu przygotowawczego dla nauczycieli.

Ukryte ponad sklepieniami zdobienia świątyni sprzed remontu. Fot. Z. Kocur.

Warunki miały poprawić się po oddaniu do użytku sali sportowej przy szkole podstawowej mogącej pomieścić 800 osób, jednak radni miejscy odmówili jej wykorzystywania do celów liturgicznych. Sytuacja zmieniła się po wybuchu pierwszej wojny światowej, gdy potrzeba uczestnictwa w nabożeństwach wśród społeczeństwa radykalnie wzrosła. Wtedy to superintendent Kalmus wraz z ówczesny burmistrzem Grulichem zdecydowali się wykorzystać salę na cele religijne bez zgody rady miejskiej. Postawienie radnych przed faktem dokonanym odniósł zamierzony skutek, gdyż nie wnosili oni już żadnego sprzeciwu.

W czerwcu 1913 roku z inicjatywy superintendenta Kalmusa rozszerzono zakres robót o przebudowę kruchty w wieży kościoła. Zakładano podwyższenie kruchty i zwieńczenie jej sklepieniem oraz wybicie zamurowanych do tej pory okien. Kalmus namówił także rodziny szlacheckie z powiatu drawskiego do ufundowania dwóch witraży w kruchcie. Kosztorys tych robót opiewał na kwotę 7500 marek, z czego 2500 pochodzić miało ze środków własnych. Aby pozyskać kolejne 5000, Kalmus wykorzystał jubileusz 25-lecia rządów cesarza Wilhelma II nadając kruchcie imię Augusty Wiktorii – małżonki cesarza.

Witraże w kruchcie kościoła ufundowane przez rody szlacheckie z powiatu drawskiego. Fot. B. Zbornikowska

Roboty budowlane w substancji zabytkowej przysparzają często wiele niespodzianek. Tak było też w przypadku dachu kościoła. Nadzorujący prace Blaue miał wiele wątpliwości co do wytrzymałości kolumn oraz ścian nawy pod ciężarem nowej konstrukcji dachu. Przy okazji badań okazało się, że belki wspierające dach są w bardzo złym stanie, co w niedalekiej przyszłości mogło prowadzić do zawalenia się całej więźby dachowej. W projekcie przewidziano odzyskanie belek oraz ich ponowne użycie. Zakup nowych belek oznaczałby horrendalne wręcz podwyższenie kosztów przebudowy. Na szczęście znaleziono dobre rozwiązanie: w ścianach wewnętrznych nawy wbudowano granitowe podpory i posadowiono na nich dźwigary w zdrowych miejscach a zmurszałe końce belek uzupełniono zdrowym budulcem.  

Przekroczenie kosztorysu miało natomiast miejsce przy przebudowie organów. Głównymi inspiratorami ich remontu byli kantor Scheel oraz mistrz Grünberg ze Szczecina. Dmuchawa organów został cofnięta do wieży, dzięki czemu możliwe było cofnięcie organów w głąb empory i zyskanie więcej miejsca dla chóru. Zainstalowano dodatkowy napęd elektryczny, a tradycyjny nożny wykorzystywano jedynie w wyjątkowych sytuacjach. Przebudowa organów przyniosła wiele korzyści wspólnocie. 

Dążenie do jak najbardziej użytecznego urządzenie wnętrza kościoła wyszło na dobre także kościelnym dzwonom. Ich uruchomienie przy uroczystościach lub pogrzebie wymagała każdorazowo obsługi 7-8 mężczyzn. Należało przewidzieć, że stawać się to będzie coraz trudniejsze i droższe. Z tego powodu zamontowano specjalny mechanizm wykonany przez firmę Franz Schilling Söhne w Apoldze za kwotę 1650 marek. Po tym zbiegu do obsługi dzwonów wystarczały 1-2 osoby. Zrezygnowano z napędu elektrycznego dzwonów, gdyż i tak należało utrzymywać etat co najmniej jednego kościelnego. Jednocześnie dzwony zostały obrócone o ¼ swojego obwodu, aby serce dzwonu nie uderzało już w te same i dość osłabione już miejsca. Dostęp do dzwonów zapewniała klatka schodowa w wieży, której wejście zostało ozdobione pięknym gankiem zaprojektowanym przez architekta Meyera.

Ganek przed wejściem do klatki schodowej wieży zaprojektowany przez Meyera.

Prace budowlane postępowały bardzo szybko. Już 24 września 1913 roku świętowano zawieszenie wiechy. Więźba nowego dachu była już zamontowana a sam dach nad nawą i prezbiterium pokryty nową dachówką. Prace te wykonywali cieśle z zakładu Wittchowa z Kalisza Pomorskiego.  Na kościele zainstalowano również instalację odgromową, którą wykonał drawski blacharz Heller. Heller wykonał także miedzianą, pozłacaną kulę świata, a kowal Mundstock żelaznego koguta. Ich zamontowanie na iglicy wieży podczas uroczystości stwarzało duże niebezpieczeństwo. Na więźbie dachowej wieży zamontowano rusztowanie i balustrady. Podczas prac wiatr  rzucał iglicą i kogutem o balustrady. Na szczęście wytrzymały i nie doszło do wypadku. 

Ślad na belce więźby dachowej nad prezbiterium pozostawiony przez pracowników z Kalisza Pomorskiego. Fot. Z. Kocur

Podczas prac nad nową konstrukcją dachu wieży sprawdziły się umiejętności architekta Meyera. Dzięki temu został on zaangażowany do wstępnych projektów przebudowy szkoły i sali gimnastycznej, jak też budowy nowego budynku superintendentury. Niestety Meyer szybko obrósł w piórka. Nawiązał bliską znajomość z właścicielem majątku w Dalewie panem v. Knebel-Döberitz, rozbudowywał jego dwór, przy czym stracił całkowite zainteresowanie zakończeniem budowy kościoła. Czasami dniami nie pojawiał się na placu budowy, przez co dyscyplina na budowie znacznie się rozluźniła. Robotnicy widzieli, że kierownik budowy nie wykonuje swoich obowiązków, więc stali się leniwi i buntowniczo nastawieni do Meyera. Postawa kierownika budowy spowodowała, że 15 maja 1914 roku stracił on swoją posadę. Początkowo prace miał nadzorować sam architekt Blaue, na którego zlecenie pracował Meyer, jednak ze względu na dużą odległość z Berlina było to iluzją. Nadzór nad pracami musiał wykonywać sam superintendent Kalmus przy pomocy drawskich rzemieślników oraz pastora Gräbera ze Szczecina, syna tamtejszego tajnego radcy konsystorza D. Gräbera. Regularne wizyty Kalmusa na budowie do tego stopnia pozytywnie wpłynęły na zachowanie murarzy i malarzy, że znowu zapanowała dyscyplina.

Na ścianach szczytowych wewnątrz dachu doskonale widać ślady przebudowy polegającej na jego podwyższeniu.

3 lutego 1914 roku zdecydowano o zaciągnięciu nowej pożyczki w wysokości 7225 marek na wykonanie prac snycerskich przy prospekcie organowym, ambonie i chórze, do odnowienia trzech portali kościelnych, instalacji elektrycznego oświetlenia i parkiety po ławkami w nawie głównej. Decyzję o pożyczeniu dalszych 3000 marek podjęto 5 maja. Środki te miały być przeznaczone na elektryczny napęd organów, uporządkowanie placu przed kościołem oraz uroczystość poświęcenia świątyni po remoncie. Ogrodowe założenia placu kościelnego wymagały później kolejnych 1400 marek. Wszystko to wykonano jeszcze przed wybuchem wojny. Nie udało się wykonać już decyzji umieszczenia we wschodniej niszy nawy głównej ponad portalem południowym ozdobnie wymalowanych słów: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego!”, oraz w obu leżących naprzeciw siebie niszach zachodnich słów: „Bądźcie wykonawcami Słowa, a nie tylko słuchaczami!” oraz „Śpiewajcie i grajcie w sercu swemu Panu”.

Wnętrze kościoła po remoncie- widok na prezbiterium oraz w kierunku prospektu organowego.

Niestety wysokie środki finansowe przeznaczone na remont nie pozwoliły już na zaciągnięcie pożyczek na wzbogacenie wyposażenia kościoła. Superintendent Kalmus musiał w tej kwestii zdać się na fundacje mieszczan oraz rodów szlacheckich. Sporządzono wtedy odezwę podpisaną przez wszystkich duchownych oraz przedstawicieli rady parafialnej, którą za darmo wydrukowała drukarnia Schade. Odezwa nie pozostała bez odzewu. Dzięki datkom mieszczan wykonano także piękne witraże w prezbiterium, które podobnie jak witraże w wieży, zostało zaprojektowane przez architekta Blaue. Starosta von Hohnhorst z małżonką ufundowali żyrandol. Gimnazjum, seminarium nauczycielskie, zakład przygotowawczy nauczycieli oraz szkoła powszechna urządzały zbiórki pieniężne zbierając w ten sposób znaczne kwoty. Firma Heyn z Drawska ufundował aksamitne przybranie ołtarza głównego, a dr Tielsch z Nowego Łowicza z małżonką ofiarowali chrzcielnicę wraz z otaczającymi ją szafkami, pani adwokat Rosenfeld białe, uszyte przez nią okrycie ołtarza. Ze spadku po pani garncarce Herbich przekazano 15 marek. Prosty posłaniec Korth przyniósł 30 marek na nową Biblię. Szafy ołtarzowe mogły zostać wykonane dzięki darom miłości. Do tego doszli jeszcze inni członkowie gminy z łączną kwotą 2200 marek, które zostały wykorzystane do wzbogacenia  wyposażenia kościoła. 

Po wybuchu pierwszej wojny światowej wykonywanie przeze Kalmusa  zadań kierownika budowy było coraz cięższe. Wszyscy rzemieślnicy w wieku poborowym zostali powołani do wojska. Ze wszystkich zatrudnionych w kościele malarzy pozostał wkrótce jedynie jeden niewykazujący się Duńczyk. Na szczęście witraże ołtarzowe i w kruchcie wieży zostały już wykonane. Niestety duże niezadowolenie społeczności wzbudziło zachowanie architekta Blaue. Nowe drzwi do portali były już gotowe i zostały zmagazynowane w kruchcie wieży. Niestety nie można było uzyskać od Blauego okuć, mimo, że zostały zamówione już na początki 1914 roku. W czerwcu 1915 roku zasygnalizowano ich dostawę w ciągu sześciu tygodni, jednak w październiku okazało się, że nie ma nawet projektu okuć. Blaue, który został w międzyczasie powołany do wojska jako porucznik, zamknął swoje biuro. Odmawiał wydania wstępnych projektów. Wtedy z pomocą przyszedł odpowiedzialny za obiekty sakralne architekt ministerialny Rossfeld.. Roβfeld zadbał wykonanie okuć przez niezawodną firmę. Mimo to, upłynęło jeszcze trochę czasu, zanim okucia były gotowe i można było w końcu osadzić nowe drzwi w portalach.

Widok na rynek i kościół w Drawsku Pomorskim w 1925 roku.

Razem z wnętrzem kościoła odnowiono także zakrystię. Nie wykonano do tego specjalnego projektu, lecz przejęto wzory zdobień z wnętrza kościoła.  Nowy stół, krzesła i ołtarz w zakrystii zostały wykonane przez stolarza Steidinga ze starego wyposażenia kościelnego, podobnie jak dekoracje ołtarza i krucyfiks.

Zrezygnowano z uroczystości uroczystego otwarcia nowego kościoła ze względu na czas wojny. 15 listopada 1915 roku wspólnota parafialna ponownie weszła do swojej świątyni. Wiele osobom popłynęły łzy, gdy rozbrzmiały organy, a śpiew wypełnił majestatyczną przestrzeń. Nie dokończono wtedy malowania wnętrza kościoła oraz pozłocenia ambony, ołtarza i chóru, choć zdobyto złoto na ten cel. Prace te dokończył następca Kalmusa, superintendent Schwabediessen po wojnie 

Efekt przebudowy kościoła w latach 1913/1914 widać do dnia dzisiejszego. Dach oraz zwieńczenie wieży zachowały swoją formę. Pozostały także sklepienia w kruchcie oraz nawie głównej. Zauważyć można także wprowadzone wówczas elementy wyposażenia jak ambona, balustrady, empora organowa czy witraże. 

Dział: Odkrywcy
poniedziałek, 05 październik 2015 22:10

Ostatnia urzędniczka pierwszego magistratu w Kaliszu Pomorskim

Pani Elżbieta Januszko z domu Bejnarowicz, która jest ostatnią, żyjącą urzędniczką pierwszego po roku 1945 kaliskiego magistratu, przekazała cenne dokumenty do Izby Pamięci istniejącej przy Liceum Ogólnokształcącym z Oddziałami Dwujęzycznymi w Kaliszu Pomorskim. W piątek, 25 września, odbyła także spotkanie z jego uczniami, opowiadając o swojej pracy w Urzędzie Miejskim, gdzie była zatrudniona w latach 50. XX wieku.  

Na ręce współzałożyciela i opiekuna Izby Pamięci, pana Macieja Rydzewskiego – dyrektora kaliskiego Liceum, pani Elżbieta Januszko przekazała m.in. swoje służbowe legitymacje  oraz własnoręcznie napisane wypracowanie na temat wyższości ustroju socjalistycznego  nad kapitalistycznym. – To było w roku 1951. Wtedy w każdym wypracowaniu, aby otrzymać za nie dobry stopień, należało chwalić „przywódcę postępowej ludzkości”, Józefa Stalina – wspominała pani Elżbieta Januszko.

Więcej zaskakujących dla współczesnej młodzieży realiów tamtych czasów zdradziła w rozmowie z uczniami. Opowiadała im i o swojej nauce w tej samej Czerwonej Szkole  przed ponad pół wiekiem i o późniejszej pracy w kaliskim magistracie. Podkreślała, że mieszkańcy Kalisza Pomorskiego, mimo narastającej w czasach stalinowskich ideologizacji życia potrafili nie tylko sobie pomagać, ale także się 

Spotkanie z uczniami odbyło się w ramach projektu odkrywania tajemnic najważniejszych obiektów Kalisza Pomorskiego, w tym przypadku Ratusza, który realizują z młodzieżą: Joanna Maczkowska i Bogumił Kurylczyk. Na stronie internetowej portalu wielopokoleniowego kaliskiego Liceum:

Dodatkowe informacje

  • Film
Dział: Kalisz Pomorski

8 marca 1297 roku w Prenzlau margrabiowie brandenburscy ze starszej linii askańskiej Otto IV i Konrad wraz ze swoimi synami Johannem i Otto wystawili dokument, który powierzał braciom Arnoldowi, Konradowi oraz Johannowi von der Goltz zadanie założenia miasta Dravenborch. Dziś mija 817 lat od tego faktu, warto więc pochylić się trochę bardziej nad dokumentem, któremu Drawsko zawdzięcza swoje powstanie.

Datowanie aktu lokacyjnego Drawska sprawiało historykom nie lada problem. Jeszcze w XIX wieku panowało przeświadczenie, że Drawsko otrzymało prawa miejskie w roku 1279. Powodem tego była przede wszystkim pomyłka w kronice Göhdego spisanej w latach 1724-1744, w której właśnie widniała data 1279. Za Göhdem błąd ten powtórzyli m.in. Kratz, Nieprasch, Kühn. Bez wątpienia jednak Drawsko otrzymało prawo miejskie 8 marca 1297 roku. 

Inicjator nadania praw

Odpowiedź na pytanie, kto był inicjatorem założenia Drawska Pomorskiego nie jest prosta. Można stwierdzić, że to margrabiowie są inicjatorami lokacji – to oni nadają prawa miejskie. Jednak prawdziwie działającym czynnikiem była osoba Arnold von der Goltza. Margrabiowie znajdują się daleko od naszych okolic, a ich samodzielne działania wynikają z naocznych doświadczeń, które ktoś musi im przekazać. Czyni to właśnie Arnold, który pochodzi z miejscowości Goltzow, niewielkiej wsi położonej niedaleko Eberswalde. Arnold udaje się do Prenzlau, gdzie aktualnie znajdują się margrabiowie, prosi ich o prawo założenia miasta, ci zgadzają się. To nie oni w rzeczywistości finansują powstanie nowego miasta, ale sam Goltz, bynajmniej częściowo. Za  swój wkład otrzymuje tytuł wójta, oraz wszystkie przywileje z nim związane: będzie pobierać duże dochody z terenów. Również margrabiowie będą mogli otrzymywać swoją dolę z obszaru zamieszkiwanego dotąd przez Słowian, od których nie było co pobierać. I tak wszystkie strony są zadowolone: margrabiowie, lokator (Goltz) oraz koloniści, którzy znajdą nowe miejsce do zasiedlenia na korzystnych warunkach.

Z innych lokacji wiadomo także, że margrabiowie nie wydawali aktów lokacyjnych ot tak na zawołanie. Zapewne osoba ubiegająca się o nadanie praw miejskich musiała słono za to zapłacić. Podobnie mogło mieć to miejsce w przypadku Drawska. Arnold na pewno zapłacił margrabiom odpowiednią sumę pieniędzy, bo czy inaczej otrzymałby tak wysokie stanowisko i dochody?

Najstarszy znany obraz miasta autorstwa M. Meriana, przypuszczalne z 1652 roku.

Dlaczego jednak Arnoldowi von der Goltz miałoby zależeć na założeniu miasta w tak odległej od jego rodzinnych stron okolicy? Odpowiedź jest dość prosta: Goltzowie jeszcze przed nadaniem praw miejskich Drawsku posiadali tu swoje posiadłości. Motywem Goltza było więc zwiększenie ich rangi oraz swoich własnych dochodów. Wedle przekazów rodzinnych,  Goltzowie byli w posiadaniu grodziska Mannhagen znajdującego się na rozlewiskach Drawy w kierunku Dalewa, a więc późniejszym Burgu nad Drawą (Drawenborch). Poza tym do Golzów musiał należeć także młyn wymieniony w akcie lokacyjnym jako już funkcjonujący. Świadczy o tym fakt, że margrabiowie przekazali go na własność Arnoldowi przypisując mu wszystkie dochody z młyna, co nigdy się nie zdarzało. Młyny były perłami w koronach margrabiów brandenburskich, z których wyłącznej własności bardzo rzadko rezygnowali. Zwyczajowo lokator otrzymywał jedynie 1/8 dochodów z młynów nowego miasta. Tak było na przykład w przypadku Gorzowa. Drogą analogi natomiast można przyjąć, że w Drawsku mamy do czynienia z taką sama sytuacją jak w Barlinku, gdzie w akcie lokacyjnym przekazującym wszelkie dochody z młyna lokatorowi zaznacza się wyraźnie, iż już przed lokacją był on właścicielem młyna. Z tego widać wyraźnie, że Goltzowie musieli zasiedlić nasze okolice jeszcze przed 1297 rokiem.

Lokowanie miasta przy pomocy średniowiecznych narzędzi mierniczych, rys. Robert Sawa

Kolejnym na to dowodem jest istnienie wsi Golz (Woliczno) oraz fakt, że miastu przydzielono wiele jezior leżących w znacznej odległości od granic. Można oczywiście powiedzieć, że tereny te zostały nadane Goltzom dopiero po uzyskaniu praw miejskich dla Drawska, jednak lokacje Mirosławca i Wałcza przemawiają za tym, że gdyby tak było, nadanie takie znalazłoby odzwierciedlenie w dokumencie lokacyjnym miasta.

Dodatkowo w akcie lokacyjnym Arnold von der Goltz jest nazwany wójtem – był nim więc już przed nadaniem Drawsku praw miejskich. Możemy więc podejrzewać, że na miejscu miasta istniała wcześniej jakaś wieś, prawdopodobnie słowiańska. Z drugiej strony wiadomo, że na lewym brzegu Drawy istniała słowiańska osada rybacka, która jednak nie może być tożsama z osadą Goltza, gdyż Słowianie nie mieli wójtów w tego słowa znaczeniu. Możliwe więc, że słowo „wójt” zostało tu użyte przypuszczalnie, jako tytuł, który Arnold miał nosić w przyszłości.

Lokator rozmierzający kolejne parcele w mieście średniowiecznym, rys. Robert Sawa

Pewne jest natomiast, że zarówno grodzisko nad Drawą, młyn oraz wieś należały do Goltzów przed nadaniem praw miejskich Drawsku. Możliwe, że taki stan rzeczy miał miejsce  w czasach, kiedy tereny te należały do Księstwa Pomorskiego. Wedle powyższego akt lokacyjny Drawska z 8 marca 1297 roku jest potwierdzeniem formy, w jakiej dotychczasowy właściciel – Arnold von der Goltz – chciał założyć nowe miasto, oczywiście zgodnie z obowiązującymi wówczas zasadami dotyczącymi spraw finansowych, administracyjnych i innych. 

Nadania ziemskie i prawa

Z aktu lokacyjnego dowiadujemy się, że miasto otrzymało  184 łany ziemi, w tym 50 łanów na lewym brzegu Drawy jako obszar do wykorzystanie rolniczego dla wszystkich mieszkańców. Pozostałe 134 łany na prawym brzegu Drawy miały służyć ogółowi mieszczan do celów rolniczych oraz publicznego użytku. Z nich także 4 wydzielono dla kościoła, a 10 łanów dla dziedzicznego wójta, w tym przypadku Arnolda von der Goltza.

Miasto otrzymało wiele lat wolnizny, czyli zwolnienia od płacenia podatków należnych margrabiemu. Ich liczna nie jest jednak określona w dokumencie. Zwolnienie z płacenia podatków miało służyć lepszemu i szybszemu zagospodarowaniu się mieszczan, w większości budujących od podstaw swoje domostwa i warsztaty. Po upływie zwolnień podatkowych mieszczanie drawscy zobowiązani zostali do płacenia czynszów w wysokości pół grzywny srebra rocznie od każdego łanu. 1/3 dochodów z tych czynszów, jak też dochody z sądownictwa pobierać miał wójt, co stanowiło jego pensję. Miasto miało też prawo organizowania rynków, budowania budynków użytkowych, punktu kontroli mięsa oraz jatek. Drawsko otrzymywało również dochody z terenów położonych poza jego administracyjnymi granicami. Dalej miastu nadano z wszelkimi prawami następujące jeziora: Lubie, Okra, Czaple z należącymi do niego wodami aż do jeziora Wilże włącznie, jezioro Jelenie oraz Mieleńskie, którego musimy upatrywać w terenach wydobycia kredy jeziornej pod Mielenkiem Drawskim. Poza tym wymienia się także bagna Mannhagen, które znajdują się w górnym odcinku Drawy i sięga aż do granic wsi Dalewo. Przy Mannhagen następuje wyjątkowe zastrzeżenie, że żaden z urzędników margrabiów nie ma prawa pomniejszyć własności miejskiej w tym względzie. Poza tym mieszkańcy i kupcy przybywający do miasta zwolnieni byli z opłat celnych, niezależnie czy chodziło o kupno czy sprzedaż. Mieszkańcy mieli także prawo polowania na zające w okresie bezśnieżnym oraz zakładania placów i ulic wedle swoich upodobań.

Mapa nadań Drawska w 1297 roku (wymienionych w akcie lokacyjnym). Kolorem czerwonym zaznaczono przypuszczalne granice terenów nadanych (jeziora, bagna). Kolorem żółtym zaznaczono zasięg geograficzny terenów nadanych miastu

Oryginalny akt lokacyjny Drawska

Niestety oryginalny akt lokacyjny Drawska zaginał. Treść aktu znana jest jedynie ze zbioru Dickmanna przechowywanego przed wojną w Tajnym Królewskim Archiwum Państwowym w Berlinie. Dokument musiał więc istnieć jeszcze w XVIII wieku, skoro Dickmann wykonał z niego odpis.

Pełna treść dokumentu brzmi:

Otto i Konrad, z Bożej Łaski margrabiowie brandenburscy i landsberdzcy, i my, Jan i Otto, margrabiowie, synowie Konrada, pana tej marchii, obwieszczają wszystkim chrześcijanom, do których zaliczają się tu obecni oraz tym, którzy to oświadczenie przeczytają.

Ponieważ wszystko przemija, jeśli nie zostanie uwiecznione przez ustne lub pisemne świadectwo, powtarzamy i potwierdzamy przez świadczenie tu obecnych, że przekazujemy czcigodnemu Arnoldowi von der Goltz, wójtowi z Drawska, jak również jego braciom, Konradowi i Janowi naszą gminę Drawsko ze wszystkim co do niej należy, tak jak to niniejszym opisujemy, w posiadane.

Przekazujemy wymienionej gminie prawo brandenburskie. Do tego graniczące z nią 200 odjąć 16 włók. Z tych ziem mieszkańcy otrzymują 50 włók na lewo od Drawy, do własnego użytku. Pozostałe włóki po prawej stronie Drawy gmina powinna zachować na cele rolnicze. Kościołowi gminy darujemy cztery włoki. Wójt, jego bracia i dziedzice otrzymują 10 włók do własnego użytku, wolne od podatku, jako własność. Po upływie(!) wolnizny, miasto musi płacić za każdą włókę pół srebrnego grosza. 

Od tych wpływów wójt zatrzymuje trzecią część jak również jedną trzecią zatrzymuje z terenów poza miastem i z wpływów z sądu. Wójtowi należy się także dzierżawa młyn, który znajduje się nad Drawą w sąsiedztwie miasta; jemu i jego dzieciom obdarzonym prawnym tytułem feudalnym i wolnym od podatków. Miasto może korzystać z rynku, budynków, z punktu kontroli mięsa, z jatek i piekarni. Również chcemy, aby dochody i majątek położony za miastem należał do gminy.

Przekazujemy miastu poza tym następujące jeziora z prawem do połowów: Lubesow (Lubie), W[ok]e[r]e (Okra), i Tzapell (Czaple) i ich dopływy od jeziora T[z]apell (Czaple) do jeziora Welsen (Wilże) wraz z Melen (Bagnem Mieleńskim) i jeziorem Grellen[s]e (Jelenino). Poza tym przekazujemy gminie bagna Manhagen powyżej miasta, nad Drawą położone, w górę jej biegu aż do granicy wsi Dalewo, a te bagna nigdy nie będą mogły być zmniejszone przez naszych urzędników. Miasto powinno zostać wolne od podatków i danin mieszkańców, jak również okazyjnie trudniący się handlem nowo przybyli. Jeśli nie ma śniegu, mieszkańcy i ich goście mogą bez obawy polować na zające. Ulice i porządek utrzymują mieszkańcy miasta wedle upodobania. 

Aby łaska tego daru przez nas i naszych następców i dziedziców w przyszłości nie zmieniona została, rozkazujemy, aby ten list został przez świadków zapisany i naszą pieczęcią opatrzony. Tak się stało w roku pańskim 1297 w obecności Wernera von Schwannenberg, Friedricha von Eickstedt, Hasso i Ludolfa, braci von Wedel, rycerza Burkharda von Lockstedt i naszego notariusza Thiedemanna, który zapisał w Prenzlau, w piątek przed  niedzielą zwaną Reminescere. 

Tłumaczenie pochodzi z: A. Malinowska, H. Schönrock, R. von Zadow, „Dravenborch – Dramburg – Drawsko. Przyczynki do historii miasta“, 1997. Korekta do tłumaczenia: D. Puchalski

Bibliografia:

  • Pommersches Urkundenbuch, III. Band, Zweite Abtheilung 1296-1300, bearbeitet von Dr. Rodgero Prümers, Stettin 1891, Nr 1796, s. 300-301 - na podstawie zbioru dokumentów Dickmann fol. 44 (odpis z XVIII wieku), przechowywanych w Królewskim Tajnym Archiwum Państwowym w Berlinie
  • Riedel A., Codex Diplomaticus Brandenburgensis, I, XVIII, Berlin 1859, Nr 4, s. 215
  • Kletke K., Regesta Historiae Neomarchiae, Erste Abtheilung, w: Märkische Forschungen, Band X, Berlin 1867, s. 52
  • Klöden K.F., Diplomatische Geschichte des Margrafen Waldemar von Brandenburg, vom Jahre 1295-1323, Erster Theil, Berlin 1844
  • Niessen, P.v.: Geschichte der Stadt Dramburg - Festschrift zur Jubelfeier ihres sechshundertjährigen Bestehens, 1897.

 

Dział: Odkrywcy

Gudowo powstało prawdopodobnie w tym samym czasie, co inne wsie w naszych okolicach, tj. ok. 1300 roku.  Po raz pierwszy w źródłach odnajdujemy je w 1320 roku, kiedy to Bomgarde zostaje przekazane wraz z innymi 8 miejscowościami, jeziorem Lubie oraz patronatem nad kościołem parafialnym w Drawsku klasztorowi augustianek z Pyrzyc. Owa dotacja nadana przez księcia zachodniopomorskiego Warcisława w intencji zbawienia duszy zmarłego szwagra, matki i ojca, miała pomóc w założeniu tu klasztoru, lub też, jak śmiem uważać, dostarczyć dochodów na dalszą odbudowę klasztoru w Pyrzycach. Książę zwolnił klasztor z należnych sobie podatków i służb przez co wszelkie dochody odprowadzane były do Pyrzyc. 

Działalność augustianek nie pozostawiła jednak w Gudowie żadnych śladów. Wkrótce po nadaniu na tereny ówczesnego landwójtostwa nadrawskiego, obejmującego m.in. tereny dzisiejszego powiatu drawskiego spadło jedno z największych  nieszczęść w dziejach. W czerwcu 1325 roku król Polski Władysław Łokietek zawarł z książętami pomorskimi  sojusz przeciw Brandenburczykom. Zakładał on zajęcie przez Polskę i Księstwo Pomorskie  terenów Nowej Marchii. Ziemię na wschód od Drawy, w tym Gudowo, miałyby zostać przyłączone do Polski, a na zachód od niej do Pomorza. Realizacja planu miała miejsce wiosną 1326 roku. Wtedy to wojska polskie i sprzymierzeni z nimi Litwini najechali Nową Marchię. W sposób szczególny dotknięte zostały miejscowości leżące na południe od Drawska Pomorskiego. Grabiono, gwałcono, zabijano, plądrowano, a osady obrócono w zgliszcza. Nie oszczędzano również budowli sakralnych. Opis tej wyprawy oraz surowa ocena zachowania wojsk została przedstawiona nawet w kronice Jana Długosza. 

Najazd w roku 1326 zrujnował gospodarczo nasze ziemie. Mieszkańców, którzy nie zostali zamordowani, uprowadzono lub sami opuścili te tereny. Doskonale to widać w księdze ziemskiej margrabiego Ludwika Starszego z 1337 roku, w której stanowcza większość wsi jest wciąż opuszczona. Gudowo występuje w niej dwukrotnie. Najpierw pojawia się jako Bomgarde, wieś opuszczona w ziemi choszczeńskiej z 64 łanami ziemi. Dalej odnajdujemy ją w ziemi złocienieckiej, ale jako zamieszkałą. W tym drugim przypadku Gudowo liczy sobie 64 łany ziemi uprawnej, w tym cztery łany należące do parafii. 12 łanów dzierżawił rycerz Hennik von Aritlon, który za dzierżawę płacił 7 solidów. W owym rycerzu należy zapewne upatrywać przedstawiciela rodziny von Anklam, którzy byli lennikami złocienieckich Wedlów. Poza tym we wsi działał młyn oraz karczma. 

Z powyższego zapisu widać, że w Gudowie istniała wówczas parafia. Zapewne w środku wsi znajdowała się także wiejska świątynia o której jednak, jak w większości przypadków z tego okresu, nic nie wiemy. Stosując drogę analogii można pokusić się o bardzo ostrożne stwierdzenie, iż była to skromna budowla drewniana. 

Echa najazdu z 1326 roku pobrzmiewają jeszcze 23 lata później w liście archidiakona Piotra Żyły do biskupa poznańskiego z 30 maja 1349 roku. Archidiakon informował biskupa o prośbie rycerstwa archidiakonatu zanoteckiego o zmniejszenie dziesięciny z dotychczasowych 60 do 25 kop groszy, co było spowodowane stratami wojennymi. Przy okazji Piotr Żyła przekazał liczbę łanów zdolnych do płacenia dziesięcin biskupowi w poszczególnych parafiach tego okręgu. Wśród nich znalazła się także Bomgarden z 60 łanami i 7 pustymi.

Wieś nad jeziorem w średniowieczu . Podobnie mogło wyglądać też Gudowo.

Kościół odgrywał znaczącą rolę w życiu mieszkańców średniowiecznych wsi i miast. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, iż wyznaczał tryb ich życia. Mimo tego w Gudowie pod koniec XIV wieku odnajdujemy sektę waldensów. Ścigani przez inkwizycję odeszli oni od Kościoła, wprowadzając niezgodne z ortodoksją innowacje doktrynalne i liturgiczne. O praktykach waldensów dowiadujemy się z przesłuchań sądu inkwizycyjnego w Szczecinie z 1394 roku. 12 marca 1394 roku przesłuchiwane było rodzeństwo Hans, Arnd i Claus Spigilman z Bowmgarden, którzy zeznali, że praktykowali innowiercze nauki: spowiadali się, wysłuchiwali kazań i uczestniczyli w chrztach odprawianych w domu drawszczanina Kuno Woldenberga. Podobnie czyniła inna gudowianka Aleyd Takken. Nie wiadomo jakie kary spotkały sekciarzy z Gudowa. Prawdopodobnie były to ciężkie pokuty zadawane przez samego biskupa. 

W 1400 roku ziemia drawska została sprzedana Zakonowi Krzyżackiemu. Granica sprzedanego terenu obejmowała również Konotop. Rządy zakonników-rycerzy nie były zbyt udane dla naszych okolic. Poza fiskalizmem władz,  wielokrotne konflikty Zakonu prowadzone z sąsiadami oraz miejscowymi rodzinami szlacheckimi sprowadziły wiele nieszczęść na Gudowo. W tym czasie w Gudowie pojawiają się także drudzy właściciele Güntersbergowie, którzy byli stronnikami Zakonu. Szczególnie dotkliwy dla wsi były najazdy wojsk husycko-polskich z lata 1433  i 1435-36. Na włości Güntersbergów najechał wówczas husyta śląski Piotr Polack, który wraz ze swoimi sprzymierzeńcami łupił i grabił wielokrotnie m.in. Gudowo. 1454 jest datą zakończenia panowania Krzyżaków w Nowej Marchii, która została odkupiona przez Brandenburczyków.

W połowie XV wieku dotychczasowe posiadłości Wedlów zostają przejęte przez von Borcków. Rodzina ta zostaje tu wymieniona kolejno w 1499, 1503, 1519 i 1569 roku. Część wsi była wciąż w posiadaniu von Güntersbergów i to nawet do 1664 roku, kiedy to wspomina się o Gudowie w ich dokumentach rodowych.

Na przełomie XV i XVI wieku ufundowano najstarszy zabytek znajdujący się do dziś w gudowskiej świątyni. Jest nim niepozorny, skromny dzwon wiszący w wieży. Na płaszczu instrumentu znajduje się kilka znaków pielgrzymich, które umożliwiły jego datowanie. Pierwszym z nich jest odlew św. Krzyża identyfikowany ze znakiem pielgrzymim z Kliplev (Dania). Na dzwonie znajduje się także dwuwariantowy odlew plakiety przedstawiającej św. Kwiryniusza z Neuss. Inna plakieta przedstawia św. Teobalda, którego kult był czczony w alzackim Thann, a pielgrzymki do tego miejsca cieszyły się szczególną popularnością wśród mieszkańców Szczecina, Wolina, Trzebiatowa czy Stargardu w latach 1477–1493.

 Dzwon odlany ok. 1500 roku, zachowany do dziś w wieży gudowskiego kościoła. Fot. Z. Kocur

Niezwykle istotnym dla historii Niemiec i jak się później okazało, całej Europy było wystąpienie Marcina Lutra w Wittenberdze w 1517 roku, w którym to przeciwstawił się praktykom stosowanym przez duchownych w kościele katolickim. Nowe idee Lutra szerzyły się najszybciej w miastach. Za przykładem mieszczan podążyli niedługo także mieszkańcy wsi, którym nową naukę obwieścił Piotr Pinnow, syn drawskiego mistrza kowalskiego, wikary dla parafii w Gudowie, Suliszewie, Linownie, Kosobudach, Darskowie, Gronowie i Dołgiem. Przełożonemu Pinnowa, prepozytowi Złocieńca, nie spodobało się postępowania młodego wikarego i pozbawił go prawa sprawowania nabożeństw w kościołach. Pinnow został tym samym zmuszony do szukania schronienia u rodziny w Drawsku. Jednak mieszkańcy Gudowa i Dalewa nadal uznawali go za swojego duchownego i przychodzili do niego z prośbami o wygłaszanie nabożeństw. Pinnow czynił to potajemnie na tzw. Catechismussteig (ścieżce ewangelickiej) lub na tzw. Evangelien- lub Johannisberge (górze ewangelickiej lub Jana), aż do momentu, gdy w 1537 roku elektor Jan z Kostrzyna wraz ze swoją żoną Katarzyną przeszli na luteranizm i zagwarantowali swoim poddanym wolność wyznania. Pinnow powrócił wówczas do Gudowa, gdzie został pierwszym ewangelickim duchownym parafii, w której skład wschodziło jeszcze Dalewo. 

Sam Pinnow jeszcze w 1581 roku podpisał w imieniu swojej parafii zbiór teologicznych pism wyznaniowych zwanych Concordienbuch. Jego następcą byli: Martin Dieckow, potem Johannes Cranzin, który objął urząd w 1612 roku oraz przeżył zarazę, która nawiedziła Gudowo w 1630. W tym samym roku wieś doświadczyła plądrowania przez żołnierzy cesarskich, którzy nie pozostawili duchownemu niczego, jako że w Dalewie udzielił ślubu kilku parom bez szat liturgicznych. Po nim w 1637 roku urząd objął Martinus Giese. Również on musiał znosić trudy wojny trzydziestoletniej. W 1646 na urząd pastora wstąpił Jacobus Rueckert. Podczas jego urzędowania, w 1647 roku przez Gudowo przeszły wojska cesarskie,  następnie szwedzkie, a w końcu polskie.  

Plądrowanie i spalenie wsi. Jaques Callot,  Okropności wojny: Rycina nr 7: Pillage et incendie d'un village 1618-1648

Ledwie zasiedlono gospodarstwa opuszczone podczas wojny trzydziestoletniej nowymi osadnikami, a na wieś spadło kolejne nieszczęście. Była niedziela 30 września 1657 roku.  Pastror Jakobus Rueckert odprawiał niedzielne nabożeństwo, gdy do Gudowa wpadła znienacka grupa polskich żołnierzy. Zaczęli plądrować i rabować gospodarstwa, a następnie je podpalać. Skutkiem pożaru były zgliszcza kościoła wraz z nową wieża i dzwonami, plebanii i prawie całej wsi. Według relacji miały ocaleć jedynie dwa domy. 

W tym samym czasie szalała także zaraza, która odebrała życie wielu mieszkańcom. Kolejny pastor Adam Buetow, który rozpoczął posługę w 1676 roku, w 1690 zbudował nową wieżę kościelną oraz położył dach nad nawą świątyni. Odlano wtedy także nowy dzwon, który przetrwał do 1919 roku, kiedy to pękł.

Niestety już wkrótce świątynia spłonęła po raz kolejny. Nie znamy przyczyny tego pożaru, aczkolwiek należy wykluczyć przyczyny zewnętrzne, jak choćby najazd obcego wojska. Zapewne pożar powstał wskutek nieumyślnego zaprószenia ognia we wsi. Przypuszczalnie zniszczeniu uległy wtedy dach nawy oraz wieża, a więc drewniane elementy świątyni. Potwierdzają to protokoły wizytacyjne z 1700 roku, według których dach nad nawą pokryty był słomą, co było zapewne zabezpieczeniem tymczasowym. Odbudowę kościoła mógł rozpocząć jeszcze Adam Buetow, a zakończył z pewnością jego następca Georg Ventzke, dotychczasowy  pastor w Lubieszewie, który ożenił się z wdową po Buetowie i przejął parafię gudowską w 1712.  

Właśnie wtedy kościół w Gudowie uzyskał swój dzisiejszy wygląd. Wewnątrz kościoła do dnia dzisiejszego znajduje się ufundowany w 1712 roku piękny barokowy ołtarz. Jego datowanie możliwe było dzięki zachowanemu  na odwrocie ołtarza napisowi ANNO 1712. Na uwagę zasługuje w szczególności nietypowe zwieńczenie ołtarza. Zwykle w takim miejscu przedstawiana była scena ukrzyżowania, bądź krzyż. W Gudowie natomiast odnajdujemy unikatowe w swoim wyglądzie Oko Opatrzności.

Ołtarz kościoła w Gudowie ufundowany w 1712 r., konserwowany w latach 1925 i 1963.  Nie wiadomo jakie obrazy znajdowały się wówczas w predelli ołtarza, dziś są to przestawienia św. Barbary, patronki kościoła, oraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem Jezus. Fot. D. Puchalski

Z tego samego okresu pochodzi zapewne ambona stojąca przy północnej ścianie kościoła oraz przedpiersia ławek. Wspomnieć należy także o drzwiach pomiędzy wieżą, a nawą, które w XIX wieku wmontowano w ościeżnice i nałożono na prostokątne drzwi deskowe.  

Najbardziej wymownym śladem odbudowy kościoła jest jednak chorągiewka wiatrowa na wieży z datą 1715/1716. Datę tę można uznać za ostateczne zakończenie odbudowy świątyni. W tych latach odbudowano drewnianą wieżę, zachowaną do dnia dzisiejszego. 

Chorągiewka wiatrowa z 1716/17 roku oraz pozostałości zegara zamontowanego w 1730 roku.  Skrót SDG na chorągiewce oznacza Soli Deo Gloria – Tylko Bogu Chwała. Fot. Z. Kocur

Z tego okresu pochodzi też bardzo dokładny obraz wsi zawarty  w tzw. Klasyfikacji z 1718/1719. Według niej w Gudowie zamieszkiwało 18 chłopów ze swoimi rodzinami. Najważniejszą informacją z kościelnego punktu widzenia są jednak właściciele ziemscy ujęci w Klasyfikacji, gdyż to właśnie oni sprawowali patronat nad świątynią, a co za tym idzie zobowiązani byli do jej remontów oraz wyposażenia. Ciekawostką jest to, że funkcje te pełniły trzy kobiety: Dorothea von Roenne – wdowa po zmarłym w 1709 roku Otto Christophie von Wachholtz, która posiadała przeważającą część majątku, oraz wdowy po Franzu Heinrichu von Drosdow i Riemaru von Briesen. Dwie ostatnie nie zostały nawet wymienione z imienia, gdyż ich udział był znikomy. W 1715 roku samodzielną właścicielką majątku była już tylko Dorothea von Roenne i wszystko wskazuje na to, że to ona w dużej mierze przyczyniła się finansowo do odbudowy i uposażenia gudowskiej świątyni.

Nieco później, bo w 1730 roku na wieży kościelnej zamontowano zegar, który kosztował 40 talarów. Tarcza zegarowa oraz jedna wskazówka do dziś znajdują się na swoim miejscu. W dolnej kondygnacji wieży znajduje się natomiast mechanizm zegarowy, skrzętnie ukryty w drewnianej obudowie. 

W kolejnych latach dość często zmieniali się patronowie kościoła. Majątek ziemski przechodził niemalże z rąk do rąk. Od syna wdowy von Roenne przejął go niejaki Dreier, który z kolei sprzedał go von Steinbergowi w 1737,  aż w 1741 kupił go dotychczasowy dzierżawca Joachim Bewert, którego potomkowie będą sprawować patronat nad tutejszym kościołem przez ponad sto lat. 

Kilka lat wcześniej w 1737 roku nastąpiła także zmiana na stanowisku pastora. Został nim syn późniejszego burmistrza Złocieńca Johann Christoph Neander, który będzie zarządzał gudowską parafią przez 51 lat. Jego zasługą było spisanie kroniki wsi, w której wydarzenia przeszłe zapisał na podstawie relacji ustnych, natomiast jako naoczny świadek opisywał wszelkie zdarzenia z historii Gudowa. 

W sposób szczególny opisał Neander spustoszenie Gudowa podczas wojny siedmioletniej, którą prowadzono w latach 1756-1763. Nasze okolice wielokrotnie musiały znosić cierpienia, w szczególności najazdy wojsk rosyjskich. W sposób szczególny dotknięte zostało Gudowo. Poniżej zwrócimy uwagę jedynie na te fragmenty z kroniki Neandra, które mają związek z samym kościołem i majątkiem pastora.

W październiku 1758 roku potężna armia licząca 60 tyś żołnierzy rosyjskich rozbiła obóz pomiędzy Drawskiem a Gudowem. Żołnierze niemal codziennie plądrowali okoliczne miejscowości. Najgorszym dniem dla Gudowa był 23 października. Wtedy ze wsi zabrano do obozu całe zapasy zboża, siana i słomy. Pastor Neander stracił wówczas w ciągu dwóch godzin 83 mendle jęczmienia, 46 mendle żyta oraz 39 mendli owsa, 7 fur grochu, 14 fur siana i cała wymłóconą słomę żytnią. Cała wieś pracował wówczas na rzecz wojska. Żołnierze wzniecili też pożar, w wyniku którego spłonęły 24 duże domy oraz kilka stodół, jak też płoty i zabudowania poza wsią. W pięć dni później pastorowi odebrano resztki zboża, które pozostawiono po pierwszym plądrowaniu.

1 listopada tego samego roku Rosjanie rozpoczęli zwijać obóz. W nocy obrabowano kościół. Skradziono między innym wszystkie elementy dekoracyjne, w tym fioletowy atłasowy ornat przyozdobiony prawdziwymi perłami. Skradziono także 56 talarów. Nazajutrz połowa armii ruszył przez Suliszewo i Złocieniec, druga połowa przeszła przez Gudowo i Mirosławiec do Polski. Przemarsz trwał 5 godzin, od 7 rano do południa. Dowódca trzymał dyscyplinę wśród żołnierzy, jednak mimo to nie uniknięto strat. Pastorowi Neanderowi zrabowano wówczas 2 krowy, prosię, 14 świń, 28 gęsi, wszystkie kury, gęsi i kaczki.

 Gudowo na mapie z 1780 roku. Schmettausche Karte von Pommern. Dzięki uprzejmości J. Leszczełowskiego

Rok 1761 był kolejnym ciężkim czasem dla wsi. Rosjanie w liczbie około 20 tyś rozbili obóz w okolicach Drawska. 19 października splądrowano Gudowo. Nie oszczędzono także majątku kościelnego. Ówczesny pastor Neander utracił wtedy dwa konie, dwa woły, dwie 2 krowy, dwa prosiaki, byka oraz kozy. Plądrowanie pastorówki przez grupę artylerzystów trwało od godziny 10 rano do nocy. Żołnierze poszukiwali pastora bijąc przy tym mieszkańców i domagając się sprowadzenia duchownego. Neander w tym czasie zbiegł w łódce na jezioro Lubie. Córka pastora przebywała wówczas w Drawsku, jego żona i syn ukryli się pośród miejscowych. Wieczorem chłop Daniel Dicko podarował duchownemu swoje stare ubranie, w którym udało mu się dostać do Drawska do starosty von Rohwedla, który zaoferował mu schronienie do czasu opuszczenia Gudowa przez Rosjan. Dzień później Rosjanie powrócili do pastorówki zabierając wszystko, co pozostało po pierwszym dniu. 

21 października z kolei plądrowano majątek ziemski. Ówczesny właściciel Bewert, któremu nie udało się zbiec, został obdarty do samej koszuli. Rosjanie znaleźli także złoto zakopane przez pastora Neandra. Żona pastora była naocznym świadkiem wszystkich tych wydarzeń. Strach i cierpienia doświadczone przez najazd Rosjan spowodowały u niej chorobę, na którą bardzo szybko zmarła. 

Wojnę siedmioletnią zakończyło podpisanie traktatu pokojowego w Hubertusburgu 15 lutego 1763 roku. Z tej okazji w gudowskiej świątyni pastor Neander odprawił nabożeństwo dziękczynne, podczas którego modlono się za słowami proroka Jeremiasza. Podobne nabożeństwo miało miejsce już wcześniej, po śmierci carycy Elżbiety I, co oznaczało wycofanie się z wojny Rosjan - największych ciemiężców gudowian.

Kolejne lata przebiegały bez większych utrudnień. Wieś powoli odbudowywała się po zniszczeniach wywołanych wojną siedmioletnią. W 1789 roku umiera pastor Neander, a jego miejsce zajmuje Johann Friedrich Hummel z Garz nad Odrą.

Inwazja i okupacja francuska z lat 1806-1813 przebiegła dość spokojnie. Wprawdzie mieszkańcy Gudowa, podobnie jak innych miejscowości, musieli oddawać prawie wszystko na potrzeby okupanta, lecz nie doszło tu do żadnych większych gwałtów na ludności, jak miało to miejsce w wojnie siedmioletniej. 

W takcie okupacji francuskiej dokonano zmian administracyjnych synodu drawskiego, które dotyczyły także parafii Gudowo. Recesami z 20 listopada i 23 grudnia 1811 roku do parafii Gudowo włączono parafię Lubieszewo wraz z kościołem filialnym w Linownie, odłączono natomiast Dalewo.

Fragment belki stropowej upamiętniającej renowację kościoła w 1820 roku. Fot. D. Puchalski

Duży remont kościoła miał miejsce w roku 1820. Zgodnie z zachowaną inskrypcją na belce stropowej w kościele była to druga renowacja zlecona przez patrona kościoła Bewerta. Wykonawcą renowacji był Nüeske, który posiadał zakład budowlany i wzniósł m.in. dzisiejszy budynek Szkoły Podstawowej w Drawsku Pomorskim. Zapewne wtedy dokonano gruntownego remontu stropu kościoła. Wybito wtedy nowe ostrołukowe okna oraz otynkowano nawę wewnątrz i na zewnątrz. 

20 marca 1836 roku umiera pastor Hummel. Miało to miejsce dokładnie w momencie obejmowania przez jego pomocnika  Karla Gustava Grassmanna urzędu pastora w filialnym Lubieszewie. Po śmierci Hummel parafią zaczął zarządzać Grassmann, który mieszkał w Gudowie od dłuższego czasu, gdyż był nauczycielem w majątku radcy sprawiedliwości Ockela, którego córkę Agnes nauczał a następnie pojął za żonę. 

Kolejny remont świątyni miał miejsce w 1856 roku, kiedy to wymieniono posadzkę,  o czym świadczy cegła zachowana pod amboną.  W 1860 roku z kolei pokryto gontem dach nad nawą oraz wieżą, który przetrwał jednak jedynie 40 lat.  Wydaje się, że w tym okresie odeskowano na nowo samą wieżę. Ufundowano także nowe elementy wyposażenia: rozbudowano ambonę, wymieniono emporę oraz wykonano nowe ławki. Zachowana do dzisiaj empora usytuowana naprzeciw ołtarza głównego została zbudowana z obszernej platformy wspartej na ośmiu słupach. Balustradę ozdobiono kolorowymi płycinami, odnowionymi w 1925 roku. Znajdujące się obecnie w kościele ławki pochodzą z tego samego okresu.

Empora wzniesiona w połowie XIX wieku. Fot. D. Puchalski

Ciekawą adnotację mówiącą o parafii i pastorze w Gudowie na początku XX w. odnajdziemy we wspomnieniach superintendenta Kalmusa. Pastorem w Gudowie był wówczas Kraft, uzdolniony retorycznie, ale ze względu na brak pracy naukowej, nie prowadził dobrej działalności duszpasterskiej. Cenniejszą dla wspólnoty okazała się jego żona, dzięki której pastorat był przyjemnym miejscem. Niestety, żona Krafta zmarła przedwcześnie, podatny na wpływy mąż stał się, jak określa mąż „niewolnikiem  ofiarą niewidzialnych żądz”. Można przypuszczać, że pod określeniem tym kryje się alkoholizm.

Gudowo na pocztówce z początku XX wieku.

W 1914 roku wybuchła I wojna światowa. W wyniku działań wojennych na froncie zginęło wielu mieszkańców Gudowa. Po wojnie wystawiono pomnik upamiętniający poległych, który stał przed wieżą kościoła po zachodniej stronie. Inną ofiarą złożoną przed gudowian był dzwon, który w 1917 roku został oddany przez wspólnotę państwu na potrzeby przemysłu zbrojeniowego. Drugi z dzwonów pękł w 1919 roku podczas dzwonienia. Co ciekawe, podobnie jak kościół w Linownie, również i tu zamontowany był tzw. karylion, dzięki któremu możliwe było kultywowanie średniowiecznej tradycji gry dzwonów. Elementy karylionu zachowały się w wieży świątyni do dnia dzisiejszego.

Fragment nieistniejącej ławy kolatorskiej. Fot. WKZ Koszalin

Pomimo ciężkich czasów powojennych, udało się wyasygnować środki na renowację kościoła w 1925 roku. Dokonał jej Ernst Steffen, malarz z Drawska, który zajął się m.in. odnowieniem ołtarza, ambony z baldachimem oraz udekorował płyciny empory organowej i przedpiersia ławek. Wykonał także bogato zdobioną polichromię stropu oraz ławy kolatorskie. Z tego okresu pochodzą także zachowane do dziś  dwa świeczniki wiszące. Renowacja ta miała największy wpływ na dzisiejszy wygląd zabytków znajdujących się w gudowskiej świątyni.

Efekt renowacji roku 1925. Ambona wraz z baldachimem, lawy kolatorskie (dziś pozostałości) oraz ołtarz. Fot. D. Puchalski

Po drugiej wojnie światowej Gudowo znalazło się granicach parafii pw. Zmartwychwstania Pańskiego w Drawsku Pomorskiem. 4 grudnia 1945 roku następuje poświęcenie kościoła w Ogrodzieńcu, któremu nadano wezwanie świętej Barbary. 

W 1960 roku przeprowadzono remont więźby dachowej oraz przełożono pokrycie dachu. Następnie odnowiono elewacje i ściany wewnętrzne, zamurowano drzwi południowe i jedno okno północne, a także odrestaurowano ołtarz główny.

Kościół w Gudowie w 1959 roku. Widoczny jest jeszcze pomnik ofiar I wojny światowej stojący przed wieżą. Fot. A. Czerepiński, WKZ Koszalin.

We wrześniu 1981 roku erygowano parafię pw. Chrystusa Króla w Suliszewie. Z chwilą tą gudowską świątynia stała się filią kościoła parafialnego w Suliszewie.

W latach 90-tych po raz kolejny odnowiono ściany nawy, przemalowano ławki i drzwi, wprowadzono sufit kasetonowy, wykonano przepierzenia i posadzkę z polbruku w przyziemiu wieży.

W 2008 roku rozpoczął się I etap gruntownego remontu  obejmującego  kompleksowy remont dachu (naprawa konstrukcji, wymiana pokrycia, nowe obróbki blacharskie oraz wymiana rynien). W kolejnym roku dokonano remont stropu i sufitu oraz posadzek, instalacji elektrycznych i nagłośnienia.  W 2010 roku odnowiono tynki zewnętrzne i elewacje. Dwa lata później dokonano remontu zabezpieczania pokrycia dachowego wieży.

Kościół w Gudowie, 2015. Fot. D. Puchalski

Dziś kościół pw. św. Barbary w Gudowie należy do najpiękniejszych i najcenniejszych zabytków w naszej gminie. Szczególne wrażanie robi zachowane wyposażenie kościoła z ołtarzem, amboną i emporą. Niemniej interesujący jest najstarszy w gminie dzwon znajdujący się w wieży kościoła. Dla odzyskania pełni blasku niezbędny jest jeszcze remont wieży kościoła, wtedy ta perełka architektury sakralnej naszych okolic z pewnością będzie zaświeci jeszcze mocniejszym blaskiem.

Bibliografia:

 

  • 1) Brennecke, P.: Beitrag zur Geschichte Dramburgs in kirchlicher Hinsicht bis zum Anfange des 18. Jahrhunderts, w: Baltische Studien, Herausgegeben von der Gesellschaft fur Pommersche Geschichte und Alterthumskunde, 34. Jahrgang, Heft 4, Stettin 1884, s. 257-276
  • 2) Brzustowicz G.J, Rycerze i Młyn Szlifierski: studia z dziejów dawnego miasta Kalisza Pomorskiego i rycerstwa ziemi kaliskiej, 2004.
  • 3) Dufft, E.: Aus der kirchlichen Vergangenheit des Dramburger Kreises, w: Unser Pommerland, Jg 13, 1928
  • 4) Gollmert, L.: Das Neumärkische Landbuch Markgraf Ludwigs des Älteren vom Jahre 1337. Nach einer neu aufgefundenen Handschrift des vierzehnten Jahrhunderts, 1862
  • 5) Karty ewidencyjne zabytków architektury i budownictwa – Gudowo, kościół filialny pw. św. Barbary (opr. Z. Witek), WKZ Koszalin.
  • 6) Kohte, J.: Die Bau- und Kunstdenkmäler des Regierungsbezirks Köslin. Band III: Die Kreise Schivelbein, Dramburg, Neustettin, Bublitz und Rummelsburg, 1934.
  • 7) Kronika Parafii pw. Zmartwychwstania PNJCh w Drawsku Pomorskim
  • 8) Kühn, K.: Chronik der Städte Dramburg, Falkenburg und Callies, sowie die benachbarten Dörfern des Dramburger Kreises, 1864.
  • 9) Ledebur  L.: Adelslexikon der preussischen Monarchie, Bd. 1, 1854.
  • 10) Leszełowski J.: Między Drawskiem a Złocieńcem, czyli wędrówki w pięciu wymiarach, 2013.
  • 11) Majewski M.: Ludwisarstwo Stargardzkie XV-XVII wiek. 2005 
  • 12) Mieczkowski Z.: Güntersbergowie na ziemi kaliskiej, online: http://serwer1437112.home.pl/projekt/index.php?option=com_content&view=article&id=209%3AGüntersbergowie&catid=37%3Anasze-okolice&Itemid=93 (dostęp 02.02.2015)
  • 13) Müller, E.: Die Evangelischen Geistlichen in Pommern von der Reformation bis zur Gegenwart, 1913. 
  • 14) Niessen, P.v.: Geschichte der Stadt Dramburg - Festschrift zur Jubelfeier ihres sechshundertjährigen Bestehens, 1897.
  • 15) Pommersches Urkundenbuch. Bd. 5. Abt. 2, 1317-1320.
  • 16) Repertorium der im Kgln. Staatsarchive zu Königsberg i. Pr. befindlichen Urkunden zur Geschichte der Neumark. Im Auftrage des Vereins für Geschichte der Neumark bearbeitet von Dr. E. Joachim und im Verein mit dem Verfasser herausgegeben von Dr. P. van Niessen. 1895.
  • 17) Restorff F.: Topographische Beschreibung der Provinz Pommern mit einer statistischen Uebersicht, 1827
  • 18) Riedel A, Codex diplomaticus Brandenburgensis: Sammlung der Urkunden, Chroniken und sonstigen Quellschriften, Berlin 1859 Teil 1 Bd. 18.
  • 19) Ruprecht K.: Der Landkreis Dramburg. Eine Dokuementation. 1976. 
  • 20) Rymar E.: Franciszkanie drawscy na tle dziejów przedreformacyjnej parafii miejskiej w Drawska, w: Drawsko Pomorskie  okolice przez wieki (red. E. Krasucki), 2010.
  • 21) Zakrzewski I.: Kodeks Dyplomatyczny Wielkopolski cz. II,1878, 
  • 22) Zbiór szczątków zespołów akt kościelnych, sygn. 15, Archiwum Państwowe w Szczecinie

 

 

 

niedziela, 01 marzec 2015 12:24

Pierwsza wzmianka o wsi Chlebowo/Klebow

Wieś Chlebowo leży w pobliżu wschodniego brzegu jeziora Siecino, z dala od miejskiego zgiełku i ważniejszych szlaków komunikacyjnych. Opowieść o dziejach tej miejscowości i kilku intrygujących pamiątkach historycznych zajęłaby dość dużo miejsca, dlatego w tym artykule skupię się na opisie pewnego burzliwego epizodu, dzięki któremu osada Klebow wyłoniła się po raz pierwszy z dziejowych mroków. Wydarzenie, o którym opowiem, związane było z wojną trzynastoletnią i w większym lub mniejszym stopniu dotyczyło czterech piętnastowiecznych państw: Królestwa Polskiego, Księstwa Słupskiego, Marchii Brandenburskiej i Państwa Zakonu Krzyżackiego. Z kilku publikacji o Ziemi Drawskiej możemy dowiedzieć się, że wieś Chlebowo została pierwszy raz wspomniana w dokumentach źródłowych w 1467 r., gdyż miała być wtedy zajęta przez nieopłacony oddział najemnych żołnierzy pod dowództwem niejakiego kapitana Schranka von Nossungk. Żołnierze ci brali wcześniej udział w wojnie trzynastoletniej, walcząc po polskiej stronie i mieli nie otrzymać należnego im żołdu od króla polskiego Kazimierza Jagiellończyka (i).

Nie będę ukrywał, że dość sceptycznie podchodziłem do tej wzmianki, gdyż autor popularnej monografii powiatu drawskiego (Rudolf Ruprecht) nie wskazał źródeł pochodzenia tej informacji. Poszedłem jednak tym intrygującym tropem i już po kilku godzinach doszedłem do przekonania, że wzmianka jest jednak wiarygodna i dotyczy najbardziej interesującego zdarzenia w całej historii Chlebowa. Zacząłem od poszukiwania informacji dotyczących osoby Schranka von Nossungk. Ponieważ nie jestem specjalistą od wojny trzynastoletniej, najpierw zapuściłem sieci w Internecie. Od kilku lat trwa intensywny proces cyfryzacji starych, ciekawych publikacji i materiałów źródłowych, który realizowany jest na kilku polskich uczelniach. W rozrastających się bibliotekach cyfrowych znajdują materiały, których w ostatnich latach bezskutecznie poszukiwałem, a na wyprawę do którejś z klasycznych wielkich bibliotek pomorskich często brakowało mi czasu. Tak więc za pośrednictwem ogólnoświatowej sieci komputerowej odszukałem nazwisko rotmistrza Schranka w elektronicznej wersji „Księgi żołdu związku pruskiego z okresu wojny trzynastoletniej” (ii) , która została wydana i opracowana przez polskiego historyka A. Czacharowskiego w 1969 r. W księdze tej zapisano: Noch 120 gulden haben wir beczalt Lorencz Schranke von Herrn Ulrich Czirwonka (Jeszcze 120 guldenów zapłaciliśmy Lorenzowi Schranke przez Urlicha Czirwonkę). Jest to informacja o wypłacie należnego żołdu Lorenzowi Schranke za pośrednictwem Ulricha Czirwonki. Ten ostatni to Czech Oldrzych Czerwonka, dowódca krzyżackiej załogi Malborka, który przeszedł na polską stronę, oddając potężne zamczysko Polakom. Później dostał za te zasługi trzy starostwa. Wspomniana księga żołdu potwierdza, że Oldrzych otrzymał pieniądze od rady miejskiej Torunia na żołd dla podległych mu rot pieszych. Jednym z jego żołnierzy był ów Lorenz Schranke lub Wawrzyniec Schrank z Notczyngen, odnotowany w Chlebowie przez Brandenburczyków jako Schrank von Nossungk. Był on jednym z wybitnych dowódców rot pieszych polskich wojsk zaciężnych. Jego nazwisko pojawia się w wielu źródłach aż do 1488 r., później pewnie umarł. Wsławił się dzielnym wojowaniem pod Brodnicą. W 1457 r. słychać było o nim w Oliwie, gdzie wraz z Gotardem z Radlina i sześciuset żołnierzami przygotował do obrony polskie opactwo, otaczając je szańcami i rowami. W 1465 r. Schrank miał mniej szczęścia, gdyż dostał się do niewoli krzyżackiej pod Starogardem, z której został uwolniony po polskim zwycięstwie i zdobyciu Chojnic w 1466 r. Jeszcze tego samego roku, kiedy prawdopodobnie Wawrzyniec Schrank dowodził polską załogą zdobytych wcześniej Chojnic, zdarzył się interesujący nas incydent. Kazimierz Jagiellończyk rzeczywiście spóźniał się z żołdem, więc Schrank postanowił wyprawić się na ziemie Księstwa Słupskiego, żeby zdobyć trochę łupów i zaopatrzenia dla swego licznego oddziału. Napisał o tym Jan Długosz:

  „W tym samym czasie najemni żołnierze, tak króla, jak i mistrza, żeby nie wydało się, że działają dla wypłaty żołdu, cierpiący z powodu próżnowania, zebrawszy razem orszak złożony z dwu tysięcy pod wodzą Jana Schranka, wbrew rozkazowi króla i mistrza przechodząc do ziemi słupskiej, która była w rękach księcia słupskiego, zajmują gród Pełcznicę (Połczyn – przypis JL) i spędzają tam cały okres zimy, nie zwracając uwagi na rozkazy króla, który dwukrotnie […] kazał im stąd odejść. Wówczas też został zagarnięty pozostający pod zarządem Jana Marcinkowskiego Kaszubę zamek królewski Drahim przez jednego ze słupczan, do którego należała Pełcznica. Dlatego uzgodniono, że Polak ustąpi z Pełcznicy, a Sas z Drahimia. W ten sposób przywrócono pokój między Schrankiem a księciem słupskim, który osobiście otoczył czterema tysiącami Schranka i jego ludzi w Pełcznicy” (iii) .

Czego dowiadujemy się z tekstu Długosza? Nieopłacone wojsko pod dowództwem Schranka zdobywa Połczyn leżący w granicach Księstwa Słupskiego i należący między innymi do rodziny von Manteuffel. Ci ostatni tracą swój Połczyn przepędzeni przez najemników, ale zdobywają Drahim, gdzie rządził starosta Jan von Wedel nazwany przez Długosza Janem Marcinkowskim Kaszubą. Żołnierze Schranka pozostają w Połczynie aż do wiosny 1467 r. Wtedy to właśnie jakichś ich oddział zajął Chlebowo, dzięki czemu pierwszy raz wymieniono tę miejscowość. Pamiętać należy, że Chlebowo należało do sąsiedniej Marchii Brandenburskiej a nie do Księstwa Słupskiego, ale to było Schrankowi i jego żołnierzom obojętne. W ten sposób zadarł już z kolejnym władcą. Polskiego króla nie słuchał, napadł na ziemię księcia pomorskiego, a łupił wioski margrabiego brandenburskiego. Nic dziwnego, że wkrótce wpadł w tarapaty i został oblężony w Połczynie. Jakoś jednak udało mu się wyjść z tych kłopotów cało, a łaski króla polskiego odzyskał pewnie dlatego, że przyczynił się do odzyskania zajętego przez pomorzan Drahimia

Piesi żołnierze zaciężni z okresu wojny trzynastoletniej

Ciekawym szczegółem podanym przez Jana Długosza jest fakt, ze Schrank zebrał swój oddział z najemników, którzy walczyli po obu stronach polsko-krzyżackiego konfliktu. Innymi słowy Chlebowo  zostało zajęte przez oddział polsko-krzyżackich zaciężnych żołnierzy. W tym czasie łączył ich wspólny interes. Skończyła się wojna i władcy zaczęli się spóźniać z wypłatą żołdu. Trzeba było więc szukać środków do życia, a może nawet nowych „pracodawców”. 

Długosz nie wspominał jednak nic o złupionym Chlebowie, powstaje więc pytanie, skąd pochodzi ta informacja? Źródło wskazał Paul von Niessen w monografii Drawska Pomorskiego napisanej w 1897 r. (iv)  Otóż na postępowanie polskich żołnierzy zaciężnych poskarżył się 11 stycznia 1467 roku rezydujący w Drawsku urzędnik brandenburski Mikołaj Barwegh i to właśnie on jako pierwszy umieścił w dokumencie pisanym informację o wsi Klebow. 

Paul von Niessen przedstawił wydarzenia w Połczynie w nieco innym świetle. Otóż po zawarciu pokoju toruńskiego najemnicy Schranka szukali nowego zatrudnienia i dlatego właśnie udali się na pogranicze pomorsko-brandenburskie. Rozgrywał się tam dość ostry konflikt między margrabią Fryderykiem II a księciem pomorskim Erykiem II. Według Paula von Niessena po zajęciu Połczyna przez Schranka doszło do negocjacji z Fryderykiem II, który chciał wziąć ten liczny i zaprawiony w bojach oddział na swój żołd. Zawarto nawet stosowny układ, ale kiedy margrabia Fryderyk stanął z oddziałem wojska w Choszcznie, najemnicy Schranka złamali zawarty układ i nie dołączyli do wojsk brandenburskich. Tymczasem książe Eryk II zdobywając Drahim postawił oddział Schranka w trudnej sytuacji, odcinając mu drogę odwrotu w kierunku Polski. Pewnie dlatego żołnierze zdecydowali się na marsz w kierunku południowym i rozłożyli się na leżach we wschodniej części powiatu drawskiego, czyli na ziemi brandenburskiej. Wtedy właśnie zajęli Chlebowo i Gawroniec, pustosząc te miejscowości. Mikołaj Barwegh próbował skłonić żołnierzy Schranka, żeby ci zaopatrywali się w chleb i piwo w Drawsku, płacąc za tę żywność, zamiast łupić biednych ludzi.   

Warto wspomnieć o dodatkowym szczególe dotyczący opisywanego zdarzenia, który opisany został się w książce o historii Połczyna autorstwa Ryszarda Maske (v) . Ten znawca historii Połczyna Zdroju twierdzi mianowicie, że Drahim został opanowany przez Petera von Glasenapp. Ta informacja nie jest sprzeczna z opisem Długosza, gdyż Połczyn należał wówczas również do rodu von Glasenapp, nie tylko do Manteuflów.

Na zakończenie dodajmy, że powyższy barwny epizod nie jest związany tylko z historią Chlebowa, lecz co najmniej w równym stopniu dotyczy dziejów Gawrońca, Połczyna Zdroju, Starego Drawska i Drawska Pomorskiego.

  • i. Ruprecht, Der Landkreis Dramburg. Chronik fuer Heimatfreunde, 1976 r., s. 175
  • ii. Czacharowski, Księga żołdu związku pruskiego z okresu wojny trzynastoletniej 1454-1466, 1969r. s. 101
  • iii. Dlugosz Roczniki czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiegos...wydanie z 2006 r. s. 181
  • iv. Niessen, Geschichte der Stadt Dramburg, 1897 r., s. 100-101
  • v. Maske, Gesichte der Stadt Bad Polzin in Pommern, 1937 r. s. 41-42

 

Dział: Odkrywcy
sobota, 14 luty 2015 22:17

Wędrówka po drawskich dzwonach (cz. III)

Dziś zabieram Państwa w trzecią, ostatnią część wędrówki po drawskich dzwonach. Niestety będzie to najsmutniejsza z części, jako że większość z opisanych w niej świątyń i dzwonów zaginęło lub została bezpowrotnie zniszczonych. 

Mielenko Drawskie, kościół pw. Matki Boskiej Królowej Polski

Z Łabędzi, gdzie zakończyliśmy drugą część naszej wędrówki przenosimy się 20 kilometrów na południe, do najstarszego w powiecie, bezwzględnie datowanego kościoła wiejskiego. Kościół w Mielenku Drawskim został zbudowany przez mistrza Daniela w 1662 roku i jest jednym z najbardziej wartościowych zabytków architektury o konstrukcji szkieletowej ścian na Pomorzu Zachodnim. 

W szkieletowej wieży kościoła wisi zabytkowy dzwon, którego niezwykłą historię, ściśle związaną z dziejami miejscowości, ludwisarz uwiecznił na jego płaszczu w formie inskrypcji, która brzmi:

„Die zu Welschenburg 1657 durch polnischen Einfal im Brand verderbte Glocke ist nach Ableben  H. G. E. v.d. Goltz auf Geheiss der Frauen A. S. v.d Goltz, S.A. von Münchhausen Wittwe und dero H. Söhne H. Hans Erns  und H .M. Ernst v.d. Goltz, Pastor Sachsio 1664 zum  erstenmahl und beim Leben des H. Hauptmanns Gottliebe  G.A. Baron v.d. Goltz, Pastor J. H. Eisentrauto  zum andern Mahl umgegossen worden von Phil. Heinr. Paul Schwenn in Alten Stettin  1786 den 22. April”

Tak więc instrument znajdował się pierwotnie w kościele filialnym w Olesznie i został trwale uszkodzony podczas pożaru wznieconego w czasie najazdu wojsk polskich w 1657 roku. Po śmierci patrona kościoła Hansa Georga von der Goltza,  z inicjatywy wdowy po nim oraz jego synów, jak też pastora Augusta Sachsa,  w 1664 przetopiono stary dzwon po raz pierwszy. 122 lata później, 22 kwietnia 1786 roku, w Szczecinie ludwisarz Philip Heinrich Paul Schwenn przetopił dzwon po raz drugi, co miało miejsce za życia kapitana Gottlieba Georga Adolfa Barona von der Goltz i pastora Johanna Heinricha Eisentrauto. 

Pod względem artystycznym uważam, że jest to jeden z piękniejszych dzwonów jakie widziałem. Na krawędzi instrumentu znajduje się ornament roślinny oraz napis 

„Niech nas ogarnie łaska Twoja Panie, według ufności pokładanej w Tobie - GLORIA IN EXCELSIS DEO”. Pod napisem napotykamy fryz perełkowy z girlandami i licznymi podobiznami świętych i medalionami oraz wspomnianą sentencję opowiadająca historię dzwonu.

Po bokach napisu są gałązki. Z drugiej strony dzwonu zaś medaliony z Okiem Opatrzności oraz w poziomych prostokątnych sceny Ukrzyżowania i Złożenie do grobu. Po nimi napis:

„Wzywam żyjących do pokuty, a martwych do pokoju”. Słowa nie oddają piękna zdobień, w związku z tym polecam bliższe przyjrzenie się zdjęciom, których więcej możecie znaleźć na profilu facebook).

Fragmenty bogatych zdobień dzwonu w Mielenku Drawskim. For. Z. Kocur, D. Puchalski

Obok opisanego powyżej dzwonu znajduje się także puste jarzmo. Nasuwa to podejrzenie, że musiał tam znajdować się jeszcze jeden instrument. W momencie fundacji pierwszego z dzwonów świątynia nie posiadała jeszcze dzisiejszej wieży - ta powstała dużo później. Z protokółów wizytacyjnych kościołów synodu drawskiego z 1700 roku dowiadujemy się, że w wolnostojącej drewnianej dzwonnicy przykościelnej znajdowały się dwa dzwony odlane w 1664 roku. Opis drugiego z nich znajduje się w monografii rodzinnej von der Goltzów, pod których patronatem kościół znajdował się przez ponad trzy wieki. 

Fragment zdobień istniejącego dzwonu w Mielenku Drawskim. Fot. D. Puchalski

Według monografii w 1664 roku ufundowano dla kościoła dwa dzwony. Ten którego dziś już nie ma był większym ważącym 350 kg. Jego historia jest bardzo podobna do pierwszego i również ona znalazła odzwierciedlenie w inskrypcji na płaszczu:

„Diese zu Mellen Anno 1657 durch polnischen Einfall in Brand verderbte Glocke ist nach Absterben des Herrn Georg v.d. Goltz auf Geheiss Frauen Anna Sophie v.d. Goltz, uUnd deren Soehne Hans Ernst und Magnus Ernst v.d. Goltz, Pastore Augustus Sachsis an 1664 mens. Octobr. wieder gegossen worden von M. Lorentz Koekeritz von Alten Stettin, wozu Frau Laura Borgtorfin X R. Thaler verehret.”

Ten dzwon z kolei pochodził z Mielenka Drawskiego i został zniszczony w tym samym najeździe roku 1657. Również tu inicjatorką fundacji była wdowa po Georgu von der Goltzu wraz z synami. Z tego napisu natomiast dowiadujemy się, iż dzwon został odlany w Szczecinie przez mistrza Lorentza Kokeritza, a 10 talarów na ten cel dała niejaka Laura Borgtorfin. W 1874 dzwon ten został ponownie przetopiony. Nie zostaje on już wymieniony w inwentarzu Kohtego z 1934 roku, więc prawdopodobnie został zarekwirowany w 1917 roku.

Karwice, Konotop

Kierując się z Mielenka w drogą w kierunku Kalisza Pomorskiego, zbaczamy ok. pięciu kilometrów w lewo, by znaleźć się w malowniczo no położonych na jeziorem Lubie Karwicach. Dziś nie ma tu już kościoła, został zamknięty w 1951 roku i rozebrany w latach 70-tych. 

Jeszcze w 1934 roku w karwickiej świątyni znajdował się dzwon spiżowy ufundowany zapewne przez ówczesnego właściciela majątku karwickiego Matthiasa von Lentza, a wykonany przez Joachima Karstede w 1571 roku.  Nieznane są żadne szczegóły dotyczące jego wyglądu, jednak biorąc pod uwagę, że w tym samym roku Karstede wykonał zachowany do dzisiaj dzwon dla kościoła w Gronowie, można przepuszczać, iż był on do niego podobny. 

Fragment pocztówki przedstawiającej kościół w Karwicach (fot. dzięki uprzejmości J. Leszczełowskiego) oraz dzwon w Gronowie – być może bliźniak karwickiego (fot. M. Majewski)

Zgodnie jednak z informacją z wizytacji kościelnej w 1700 roku, „[kościół] posiada dwa dzwony, które dopóki nie zostanie wybudowana dzwonnica, będą wisiały pomiędzy dwoma drzewami”. Jednym z nich z pewnością był dzwon Karstede opisany powyżej. Drugi natomiast mógł paść ofiarą pierwszej wojny światowej i zostać przekazany na potrzeby przemysłu zbrojeniowego w 1917 roku. Fakt ten wydaje się potwierdzać fundacja innego instrumentu w 1927 roku. Wtedy właśnie ówcześni właściciele majątku, Paula i Fryderyk Volkmann, ufundowali żeliwny dzwon dla parafii. Dzwony takie często wykonywano w latach 20-tych XX wieku w miejsce oddanych w czasie wojny. Instrument przetrwał do dnia dzisiejszego i obecnie wisi w dzwonnicy przy kościele w Suliszewie, a jego bardzo ciekawa historia została opisana w pierwszej części naszej wędrówki.

Z Karwic udajemy się przez las do pobliskiego Konotopu. Obecnie znajduje się tu kaplica pw. św. Huberta zbudowana w latach 1999/2000, która nie posiada żadnych dzwonów. Jednak do 1951 roku w miejscowości znajdował się zabytkowy kościół z piękną wieżą. 

Nieistniejący kościół w Konotopie. Fot. ze zbirów U. Drewsa

Również w Konotopie w 1700 roku w wieży były dwa dzwony. Według inwentarza z 1934 ostał się już tylko jeden, który nie miał żadnych napisów, a jedynie skromny fryz u góry. Po wyglądzie można sądzić, iż był to stary instrument. Nie wiadomo co się z nim stało. Nowi mieszkańcy Konotopu, w większości katolicy, przejęli świątynię w czerwcu 1946 roku. Mieszkańcy pamiętają, iż dzwon znajdował się wtedy w wieży. Po pięciu latach kościół został jednak rozebrany. Do dziś nie wiadomo, co stało się z dzwonem, który znajdował się w wieży. 

Nowy Łowicz

Z Konotopu udajemy się dalej na południe. Wyjątkowo wykraczamy kilkaset metrów poza granice gminy Drawsko Pomorskie, aby odwiedzić Nowy Łowicz, a raczej miejsce, w którym wieś ta się znajdowała.  W 1938 roku miejscowość została wysiedlona, gdyż w okolicy tworzono poligon lotniczy. Znajdujący się w niej kościół pochodzący z 1726 roku został rozebrany i przeniesiony do Oleszna.

Zgodnie z opisem z 1700 roku  w drewnianej wieży kościoła znajdowały się dwa dzwony. Pierwszy z nich został odlany przez mistrza Hansa Monnicka w 1611 roku. Wiadomo, że znajdowało się na nim nazwisko pastora Eliasa Doege. Biorąc pod uwagę, że Nowy Łowicz oraz Żółte znajdowały się wówczas w rękach jednej rodziny, von Birkholtzów, oraz fakt, że zachowany dzwon w Żółtym został wykonany również przez Monnicka i to tylko dwa lata później, możemy być pewni, że instrument z Nowego Łowicza był bliźniakiem tego z Żółtego. Na obu dzwonach widniało także nazwisko tego samego pastora Elisa Doege, który do 1611 roku był pastorem dla Nowego Łowicza i w tym samym roku został przeniesiony do Żółtego.

Dzwon odlany przez Monnicka został przetopiony w 1861 roku, a w ponad 50 lat po tym, oddany w trakcie pierwszej wojny światowej państwu niemieckiemu.

Nieistniejący kościół w Nowym Łowiczu (fot. dzięki uprzejmości Z. Mieczkowskiego) oraz dzwon w Żółtym odlany przez H. Monnicka (fot. M. Majewski)

W inwentarzach z 1700 i 1934 roku wspomina się także drugi dzwon o średnicy 52 cm. Poza nieczytelnymi napisami wykonanymi minuskułą gotycką w górnej części nie posiadał  żadnych oznaczeń. Opisana forma może sugerować, że pochodził z XVI wieku. Nie wiadomo też tak naprawdę, jakie były dalsze jego losy. Mógł zostać przeniesiony wraz z kościołem do Oleszna, mógł zostać oddany na potrzeby wojenne w latach 40-stych, lub też przetrwał wojnę i dziś znajduję się w jakiejś bliżej nieokreślonej świątyni.

Bucierz, Oleszno

Poza Nowym Łowiczem, na poligonie drawskim znajdowało się wiele innych miejscowości, które zakończyły swój żywot. Jedną z nich była położona na północ od Nowego Łowicza Bucierz. Stał tam piękny kościół ryglowy zbudowany w 1663 roku i swoim wyglądem bardzo przypominający dzisiejszą świątynię w Mielenku Drawskim. Niestety o znajdujących się w nim dzwonach nie posiadamy praktycznie żadnych informacji. Udało mi się jedynie znaleźć informację, iż w 1700 roku w wieży kościoła znajdowały się dwa dzwony, jeden z nich został wypożyczony do Drawska Pomorskiego, gdyż tamtejsze instrumenty zostały zniszczone podczas pożaru w 1696 roku.

Co ciekawe w Internecie znajduje się zdjęcie dzwonów z Bucierzy. Jakość zdjęcia nie pozwala na jakąkolwiek identyfikację czy opis, lecz wygląda jednak na to, iż są to nowe dzwony, co może świadczyć o oddaniu dzwonów w 1917 roku na potrzeby wojenne.

Bucieskie dzwony. Fot. www.jaeger-heinz.de

Niewiele wiemy także o dzwonach z Oleszna. W 1700 roku tamtejszy kościół nie posiadał ani wieży, ani dzwonów. Kościół był wówczas w przerażającym stanie technicznym, jednak nowy wybudowano dopiero w 1782 roku. O znajdujących się w nim dzwonach dowiadujemy się dopiero z oględzin w 1908 roku, kiedy to stwierdzono jedynie lakonicznie, że w wieży znajdują się dwa dzwony o średnicy 99 cm. W 1940 kościół rozebrano, a na jego miejsce w kolejnych latach przeniesiono świątynię z wysiedlonego Nowego Łowicza. Niestety i tym razem nie wiadomo jaki los spotkał znajdujące się w kościele dzwony.

Ziemsko

Nieopodal Bucierzy leży Ziemsko, które dziś niczym nie przypomina przedwojennej wsi. Większość budynków została rozebrana, również tamtejszy kościół. Dziś o obecności świątyni rozebranej tuż po wojnie przypomina jedynie tablica informacyjna oraz część fundamentów. Boli to tym bardziej, że w 1938 dokonano gruntownego remontu kościoła fundując m.in. nowe wyposażenie. Dzwon znajdujący się przed 1945 rokiem w kościelnej wieży został ufundowany w 1662 roku i jest jedynym w naszych okolicach, który wykonał znany lotaryński ludwisarz Franciscus Voillard.  Początkowo jego twórczość miała charakter wędrowny, ale ok. połowy XVII wieku osiadł czasowo we Frankfurcie nad Odrą, gdzie prawdopodobnie odlał dzwon dla kościoła w Ziemsku. Fundatorami dzwonu byli Rudiger von Born oraz Antonio Buhlick. Na instrumencie uwieczniono także ówczesnego pastora Meteusza Hofmanna. Na dolnej części Voillard odcisnął także swój znak mistrzowski, który składał się z liter F.V. oraz tarczy z dzwonem zawieszonym na jarzmie. 

Nieistniejący dziś kościół w Ziemsku. Fot. www.saatzig.de

W 1930 roku, po dobudowaniu do kościoła wieży umieszczono w niej drugi dzwon. I tak jak w przypadku innych miejscowości położonych na terenie poligonu, zagadką pozostają losy tych dwóch dzwonów

Woliczno, Jankowo

Z Ziemska śladami wąskotorówki przemieszczamy się już poza obręb poligonu do Woliczna. W centrum wsi na wzgórzu stoi urokliwy kościółek . Niegdyś na jego miejscu stała piękna murowana świątynia, a na rozbudowę jej wieży jeszcze w 1831 roku król Fryderyk Wilhelm III przekazał 100 talarów. Niestety już trzy lata później  piorun uderzył w owy kościół, który stanął w płomieniach – dokładnie w dniu, w którym król Fryderyk Wilhelm przejeżdżał przez Woliczno w kierunku Królewca. Dzięki temu wyjątkowemu zbiegowi okoliczności kasa kościelna otrzymała od władcy 125 talarów na odbudowę kościoła, który został poświęcony 17 listopada 1839 roku. Z okazji konsekracji świątyni odlano także nowy dzwon. Dokonał tego Boettger z Tuczna. Na jego płaszczu widniał napis upamiętniający to wydarzenia oraz wymieniający ówczesnych właściciela majątku, pastora, przedstawicieli rady parafialnej, sołtysa i kościelnego.

Według białej karty WKZ, wspomniany wyżej dzwon znajdował się w kościele do 1995 roku. Niestety nie znane mi są jego dalsze losy.

Urokliwy kościół w Wolicznie, zbudowany w 1839 roku. Fot. D. Puchalski

Również w pobliskim Jankowie przed drugą wojną światową znajdował się kamienny kościół, zaliczany do najstarszych w naszej gminie (wzmianka o nim pochodzi z 1490 roku). W nim znajdowały się dwa dzwony. Jeden z nich został odlany przez braci Schwenn w 1819 roku w Szczecinie, drugi przez Strehla w Kołobrzegu w 1863 roku. Niestety nie ma o nich żadnych wzmianek w późniejszych dokumentach. Wiadomo jedynie, że w 1934 roku wciąż znajdowały się w kościele. Do dnia dzisiejsze w rejestrze zabytków wpisane są ruiny kościoła choć faktycznie nie istniej on.

Drawsko Pomorskie, kościół pw. Zmartwychwstania Pańskiego

Naszą wędrówkę zakończymy w stolicy gminy, w miejscu, w którym ją rozpoczęliśmy - w Drawsku Pomorskim. Tym razem jednak odwiedzimy dzwony kościoła pw. Zmartwychwstania Pańskiego, który jest najcenniejszym zabytkiem gminy. Dźwięk drawskich dzwonów był doceniany już w przeszłości, o czym dowiadujemy się z dawnych kronik. Wedle nich w 1664 roku podczas pożaru kościoła stopieniu uległy dzwony, których dźwięk „nie miał sobie równych w całej Nowej Marchii”. Z materiału po nich po raz kolejny odlano 4 nowe dzwony. W 1696 miasto nawiedził kolejny pożar, który strawił kościół wraz z dzwonami. Pożyczono wtedy dzwon z kościoła w Bucierzy. W 1701 roku rozpoczęto pozyskiwanie materiału na nowe instrumenty. Z gruzów wyciągnięto mniejszy z dzwonów i odstawiono go ratuszowi. Z dwóch innych pozyskano wtedy ok. 1750 kg surowca, podczas gdy w rumowisku leżał jeszcze największy ze zniszczonych instrumentów, którego waga nie była znana. W latach 1710-1712 odbudowano wieżę kościoła, wtedy też zapewne nowo odlane dzwony znalazły się na swoim miejscu, gdzie znajdowały się jedynie do 1751 roku.

Dzwony znajdujące się na drawskiej wieży kościelnej. W środku dzwon z 1753 roku. Fot. M. Łukasz

Dziś w na co dzień niedostępnej dla zwiedzających wieży kryją się cztery dzwony, które w trakcie ważnych uroczystości kościelnych grają pełne plenum.  Najstarszy z dzwonów pochodzi z 1753 roku i został wykonany przez Johanna Heinricha Scheela w Szczecinie. Scheel wykonał wówczas dwa dzwony dla drawskiej świątyni po tym jak poprzednie instrumenty pękły w 1751 roku. Na sfinansowanie ich odlewu, który kosztował 240 talarów, rada parafialna musiała zaciągnąć kredyt, gdyż nie zezwolono jej na sprzedaż 5 dzierżawionych łanów ziemi. Drugi, większy z dzwonów ważył ok. 2000 kg i różnił się od obecnego w zdobnictwie  jedynie dodatkową sentencją „Wszystkie narody, klaskajcie w dłonie, wykrzykujcie Bogu radosnym głosem”. W 1917 roku wspólnota parafialna oddała ten instrument na potrzeby wojenne. W tym samym czasie oddano także inny dzwon, który został wykonany w 1832 roku przez A.W. Schumachera w Szczecinku. 

Najstarszy z zachowanych dzwonów w Drawsku Pomorskim (1753). Fot. Z. Kocur

Zachowany dzwon waży ok. 1000 kg. W górnej części posiada fryz o stylizowanej wici roślinnej wraz z sentencją biblijną: „Bo Pan najwyższy, straszliwy, jest wielkim Królem nad całą ziemią”, co jest dopełnieniem sentencji z pierwszego dzwonu. Płaszcz zdobi owalny kartusz podtrzymywany przez uskrzydlone anioły. Poniżej widnieje łacińska sentencja wymieniająca ówczesnych przedstawicieli rady miejskiej raz władze duchowne. Z drugiej strony ludwisarz umieścił informację o sobie oraz samym odlewie, który miał miejsce za panowania króla Fryderyka Wielkiego w listopadzie 1753 roku.

Po drugiej wojnie światowej w wieży kościelnej znajdował się jedynie jeden dzwon. W kwietniu 1952 na wieże został wciągnięty dzwon z zamkniętego kościoła w Karwicach, o czym wspominałem w pierwszej części wędrówki. Wkrótce  wspólnota parafialna ufundował kolejne trzy dzwony.

Konsekracja dzwonów w 1967 roku. 1. Św. Stanisław Kostka; 2. Bogurodzica; 3. Zmartwychwstanie; 4. Biskup W. Pluta konsekruje dzwony na wieży

19 listopada 1967 roku ks. biskup Wilhelm Pluta dokonał konsekracji dzwonów, po której odprawił sumę pontyfikalną w obecności prowincjała Zmartwychwstańców, księży dekanatu oraz licznie zebranych wiernych.  Poświęcone wówczas dzwony otrzymały imiona: Św. Stanisław Kostka, Bogurodzica oraz Zmartwychwstanie.

Na terenie gminy Drawsko Pomorskie w niemal każdym kościele odnajdziemy dzwony. Wiele z nich posiada wybitne wartości zabytkowe i walory artystyczne. Tworzyli je znani ludwisarze, tacy jak: rodzina Karstede, Hans Monnick, bracia Schwenn czy Lorenz Koekeritz. Niestety jak pokazały nasze wędrówki, w przeszłości było ich o wiele więcej. Szczególne spustoszenie w tym względzie uczyniły obie wojny światowe, podczas których dzwony były oddawane państwu niemieckiemu na potrzeby przemysłu zbrojeniowego. Niektóre z nich, jak choćby ten w Rydzewie, uniknęły przetopienia w hucie w Hamburgu i dziś służą wspólnotą na terenie Niemiec. Wcale jednak nie jest powiedziane, że pewnego dnia wrócą do swoich macierzystych parafii. Szczególną zagadką są dzwony kościołów znajdujących się niegdyś na poligonie drawskim. Po wojnie wsie te przestały istnieć, a ich cenne zabytki przepadły bez słuchu. Tu również jest nadzieję, że pewnego dnia znany będzie ich los.

Bibliografia:

  • 1. Goltz von der, F.: Nachrichten über die Familie der Grafen Und Freiherren von der Goltz, 1885.
  • 2. Leszczełowski J.: Między Drawskiem Pomorskim a Złocieńcem, czyli wędrówki w pięciu wymiarach. 2013
  • 3. Kohte J.: Die Bau- und Kunstdenkmäler des Regierungsbezirks Köslin. Band III: Die Kreise Schivelbein, Dramburg, Neustettin, Bublitz und Rummelsburg, 1934.
  • 4. Kronika Parafii pw. Zmartwychwstania PNJCh w Drawsku Pomorskim.
  • 5. Kühn, K.: Chronik der Städte Dramburg, Falkenburg und Callies, sowie die benachbarten Dörfern des Dramburger Kreises, 1864.
  • 6. Majewski M.: Ludwisarstwo Stargardzkie XV-XVII wiek. 2005.
  • 7. Mieczkowski Z.: Kościół garnizonowy w Olesznie, online: http://serwer1437112.home.pl/projekt/index.php?option=com_content&view=article&id=195&Itemid=99
  • 8. Müller, E.: Die Evangelischen Geistlichen in Pommern von der Reformation bis zur Gegenwart, 1913. 
  • 9. Niessen, P.v.: Geschichte der Stadt Dramburg - Festschrift zur Jubelfeier ihres sechshundertjährigen Bestehens, 1897.
  • 10. Registrum Admnistratoris Episcopatus Caminensis oraz Statuta Capituli et Episcopatus Caminensis, w: Klempin, R.: Diplomatische Beiträge zur Geshcichte Pommerns aus der Zeit Bogislafs X, 1859.
  • 11. Ruprecht K.: Der Landkreis Dramburg. Eine Dokuementation. 1976.
  • 12. Zbiór szczątków zespołów akt kościelnych, sygn. 15, Archiwum Państwowe w Szczecinie.
Dział: Odkrywcy

Ks. Marian Wojnicki - Bohater stanu wojennego w moim mieście - to tytuł filmu jaki zrealizowała grupa drawskich licealistów Katarzyna Grażewicz, Tomasz Jakomulski i Kornel Romański. Film powstał w ramach konkursu "Młodzi pamiętają".

Zachęcamy do obejrzenia materiału video i wspomnień księdza Mariana Wojnickiego dotyczących przebiegu stanu wojennego w Drawsku Pomorskim. Film przeplatany jest komentarzem lektora i scenami pokazującymi m.in ośrodek internowania w Jaworzu. Ks. M. Wojnicki znany jest w środowisku lokalnym jako osoba posiadająca ogromną wiedzę historyczną i mimo podeszłego wieku ks. Wojnicki cieszy się wyjątkową pamięcią do faktów z życia Drawska, do nazwisk i sytuacji jakie miały miejsce w przeszłości. 

 

Dodatkowe informacje

  • Film

W pierwszej części artykułu zabrałem Państwa w podróż po dzwonach w południowo –wschodniej części gminy Drawsko Pomorskie. Wspólnie odkryliśmy tajemnicę najstarszego dzwonu znajdującego się w Gudowie, prześledziliśmy niezliczone wymiany tych instrumentów w Linownie, ciekawą wędrówkę karwickiego dzwonu do Suliszewa oraz niezwykłą pamiątkę pierwszej wojny światowej w Dalewie.

Dziś przemierzamy gminę w kierunku północnym, skupiając się na dzwonach znajdujących się w świątyniach parafii pw. Św. Stanisława B.i M. w Zarańsku oraz Wniebowstąpienia Pańskiego w Brzeźnie.

  • Zarańsko, kościół p.w. Św. Stanisława B i M.

Podobnie jak w Suliszewie i Dalewie, tuż przy neoromańskim kościele w Zarańsku stoi dzwonnica mieszcząca w sobie dwa dzwony, a właściwie jeden, gdyż drugi stoi obok dzwonnicy. Jeden z nich został wykonany w Tucznie w 1843 roku przez znanego już nam z Linowna Boettgera. Na powierzchni płaszcza znajdują się inskrypcje mówiące o ludwisarzu oraz dacie wykonania dzwonu, sentencja z Ewangelii „Chodźcie, gdyż wszystko już gotowe” oraz nazwiska patronów kościoła, przedstawicieli wspólnoty, pastora i nauczyciela. Drugi dzwon został odlany z żeliwa w 1923 roku w dolnosaksońskim Bockenen przez firmę Ulrich& Weule. 

Sama dzwonnica jeszcze przed kilkoma lata była w katastrofalnym stanie technicznym i odstraszała swoim wyglądem. Z nią i wiszącym w niej dzwonem wiąże się ciekawa historia. 

Randall Schönebeck mieszkający w Kalifornii, poszukiwał swoich przodków. Jego pradziadek wyemigrował niegdyś do Stanów Zjednoczonych. W trakcie swoich poszukiwań dowiedział się, iż jest przodkiem rodziny von Wedel, która niegdyś była właścicielem majątku w Zarańsku. W 1992 roku udał się do wsi przodków, gdzie znalazł dzwon odlany z brązu w 1843 roku, na którym widniało nazwisko radcy ziemskiego von Wedla. Dzwonnica był już wtedy w katastrofalnym stanie, a przęsło zardzewiało do tego stopnia, że nie można już było bić w dzwon.

W kolejnych latach stan techniczny dzwonnicy pogarszał się. Sam kościół był dobrze zachowany, stojąca obok dzwonnica zaś do tego stopnia zniszczona, że proboszcz nakazał ściągnięcie z niej dzwonów i umieszczenie starszego z nich w piwnicy plebanii.

Z biegiem lat do 2009 roku, członkowie związku rodziny von Wedel, spośród których część pochodziła z gałęzi zarańskiej, postanowili odrestaurować dzwonnicę, aby dzwon mógł ponownie przywoływać członków wspólnoty na nabożeństwa. Taki zamiar przyświecał też fundatorowi instrumentu Hassonowi Ernstowi Ottonowi Wilhlemowi von Wedlowi, rotmistrzowi z Zarańska.

Celem projektu stało się odrestaurowanie dzwonnicy i dzwonów. W pierwszej kolejności zanalizowano stan dzwonów i resztki budulca dzwonnicy. Analiza dzwonu wykazała, że sam dzwon jest w dobrym stanie. Polski architekt wykonał projekt rekonstrukcji dzwonnicy. W trakcie zjazdu rodziny von Wedel podjęto decyzję o sfinansowaniu całego przedsięwzięcia przez potomków zarańskich właścicieli. 

Dzwonnica w Zarańsku przed i po remoncie. Na zdjęciu po prawej stronie widoczny dzwon z 1923 roku. Fot. Z. Kocur, D. Puchalski

Już jesienią 2009 roku zainstalowano kamienny fundament. Rozebrano także drewnianą przybudówkę kościoła, która groziła zawaleniem. W 2010 kontynuowano prace, aby w sierpniu 2010 roku podczas mszy ekumenicznej z udziałem biskupa koszalińsko-kołobrzeskiego i rodziny von Wedel dokonać uroczystego powieszenia dzwonu i poświęcenia dzwonnicy. Młodszy dzwon wyeksponowano tuż obok dzwonnicy.

  • Żółte, kościół pw. Niepokalanego Poczęcia NMP

Wzniesiony w 1710 roku przez Carla Berndta von Birkholza kościół jest najważniejszym zabytkiem w Żółtem. W wieży niedawno wyremontowanej  świątyni wisi siedemnastowieczny dzwon, blisko sto lat starszy od obecnej budowli kościoła. Okoliczności jego odlania zostały uwiecznione w postaci napisu zdobiącego płaszcz:    

Roku 1612 zmarł Friedrich von Birckholtz dziedzic na Żółtem, kiedy pan Elias Doge [był] pastorem, Hans Pape sołtysem, Ties Pape, Thomas Pape byli przewodniczącymi [rady parafialnej. M [istrz] Hans Monnick 16..3 ”

Dzwon wykonany przez Hansa Monnicka w 1613 roku dla kościoła w Żółtem. Fot. D.Puchalski

Hans Monnick był znanym stargardzkim ludwisarzem, który przejął warsztat po Joscie van Westenie. Pod koniec swojego życia odlał dwa dzwony na zlecenie rodziny von Birkholtz: w Nowym Łowiczu (o którym mowa będzie w III części wędrówki) oraz właśnie w Żółtem.  Sam dzwon jest swoistego rodzaju hołdem dla wybitnego przedstawiciela rodziny patronów Friedricha wystawionym zapewne przez jego syna Kaspara. Wielu badaczy różnie interpretowało nieczytelną datę odlania dzwonu. Jedyna możliwą datą jest tu natomiast rok 1613, gdyż Hans Monnick zmarł ok. 1618 roku.

W dzwonnicy znajdziemy też dwudziestowieczny dzwon żeliwny. Wcześniej wisiał tam najstarszy dzwon, który został oddany na potrzeby prowadzącego wojnę cesarstwa w 1917 r. Wzmiankę o nim znajdujemy także w protokołach wizytacyjnych parafii z 1700 roku. Był to późnogotycki dzwon o średnicy 90 cm i masie 60 cetnarów. Na szyi tego dzwonu umieszczono napis: „sa vi marai † katerina † bite m”, czyli „Santa virgo Maria † Katarina † Bitte M [początek daty]”. 

Karla Ruprechta sądzi, że  dzwon też został odlany również przez Hannsa Monnicka, co może być bardzo prawdopodobne, gdyż Hans Monnick zmienił charakter liternictwa z używanego na swoich dzwonach dopiero po 1603 roku. Wcześniej stosował minuskułę późnogotycką, a większość napisów zapisywał w języku łacińskim. Zastosowanie rzymskiej litery M jako początku roku również nie wyklucza Monnicka z autorstwa dzwonu. Wprawdzie znany jest tylko jeden przypadek zapisania roku wykonania instrumentu cyframi rzymskimi (Jaglice - 1586), jednak być może właśnie w tym samym okresie Monnick odlał dzwon dla Żółtego.

  • Rydzewo, kościół pw. Świętej Trójcy

Niespełna 5 kilometrów na północ od Żółtego leży Rydzewo. Skręcając w centrum wsi w lewo natkniemy się na kamienny kościół pochodzący z przełomu XVI i XVII wieku. 

Obecnie w wieży kościoła znajduje się dzwon odlany w 1866 roku przez R. Muellera. Jest prostym dzwonem zdobionym jedynie gładkim fryzem u góry i pogrubionym wieńcem u dołu. Na jarzmie znajduje się napis zdradzający ludwisarza: „R. Müller O. Busse 1866”. 

Wnętrze wieży w Rydzewie i dzwon z 1866 roku. Fot. Z. Kocur

W wieży można jednak łatwo zauważyć, że znajdują się tam miejsca na trzy dzwony. O jednym z nich nie wiem zbyt wiele. Prawdopodobnie był najstarszym z instrumentów pochodzącym nawet z początków XVI wieku. Wiadomo, że posiadał napis wykonany gotycką minuskułą „mara de  cc   p   ihrer s  -cr-r-vs.” Co oznaczało „Maria deus sanctus pater Jhesus Christus”. Choć nie ma o tym wzmianki, musiał zostać skonfiskowany w 1917 roku, gdyż nie widnieje już w katalogu zabytków z 1934 roku.

O wiele więcej wiadomo o drugim z nieobecnych dzwonów. Celowo użyłem tu stwierdzenia „nieobecnych”, gdyż instrument ten wciąż istnieje, tylko nie znajduje się w Rydzewie. Wykonał go stargardzki ludwisarz Jakob Ingermann w roku 1542. W górnej części płaszcza był on zdobiony bogatym fryzem, pod którym znajdowała się inskrypcja ujęta we fryzy wnękowe z rozdzielnikami w postaci kwiatonów i plakiet z wyobrażeniami Chrystusa Ukrzyżowanego. W środkowej części płaszcza umieszczono dwie plakiety przedstawiające św. Annę Samotrzeć oraz św. Jana Ewangelistę.

Inskrypcja na dzwonie składała się z napisu „help got vnde maria iacop ingermann anno dni m ccccc xxxxii”, co należy tłumaczyć jako „Dopomóż Boże i Mario. Jacob Ingermann. Roku Pańskiego 1542.

Dzwon z Rydzewa na cmentarzysku dzwonów w Hamburgu. Fot. za Tureczek M. op. cit. (dzięki uprzejmości Z. Mieczkowskiego)

Dzwon ten znajdował się w rydzewskiej świątyni do 1941-43 roku, kiedy to został skonfiskowany na potrzeby niemieckiego przemysłu zbrojeniowego i przewieziony do huty w Hamburgu. O całym precederze pisałem już przy okazji dzwonów w Linownie. Na szczęście jakimś cudem, dzwon ten znalazł się wśród szczęśliwie ocalonych. Po wojnie nie mógł wrócić do macierzystej parafii, gdyż Rydzewo znalazło się w granicach Polski. Z tego powodu został przekazany do Landeskirchenamt w Monachium i dziś zapewne znajduje się w jednej z bawarskich świątyni. 

  • Nętno, kościół pw. Matki Bożej Anielskiej

Tuż za Rydzewem znajduje się wieś Nętno. Tamtejszy kościół pochodzi z XVII wieku. dzwon wykonany w 1729 roku w Kołobrzegu rzez Johanna Heinricha Scheela. Górę dzwonu zdobią dwa pasy ornamentu w formie pionowo ustawionych liści akantu. Dzwon posiada nieczytelną dziś inskrypcję w języku łacińską, którą treść znamy z przekazu z 1883 roku. Napis głosi:

„RESEDENTE COMMENDATORORE ET SATRAPA SCHVELBEIN / DOMINO DOMINO / GISBERTO DE BODELSCHWING / UT PATRON/ EJUSQUE NOMINE /JUSDICENTE PRAESIDE DOMINO / EWALD DE GOLTZ /ET COMMENDAM RESPICEIENTE PRAEFECTO DOMINO / CAROLO BIRNER, NEC NON MYSTERIA RELIGIONIS EXPLICANTE PASTORE DOMINO / DAVYD DE KUPKE / SUM REFUSA UTJ VIDES SJC / ANNO CURRENTJ / PER O.H. HEN. SCHEEL FUSOREM COLBERG”

Treść napisu wymienia fundatorów dzwonu: komtura i starostę komandorii świdwińskiej Esperta von Bodelschinga, patrona kościoła Ewalda von der Goltza, kamlarza komandorii Carla Birnera. Na dzwonie uwieczniono także nazwisko ówczesnego pastora, którym był Dawid Kype oraz adnotację o ludwisarzu Heinrichu Scheel z Kołobrzegu.

Dzwon ten jest o tyle ciekawy, że uwieczniona w nim została przeszłość Nętna, które wraz z Rydzewem i Łabędziami historycznie związane były nie z ziemią drawską, a świdwińską oraz władającymi tam komturami.  


Dzwon w Nętnie (1729). Fot. Z. Kocur.

Obok wiszącego w wieży kościelnej dzwonu znajduje się miejsce na jeszcze jeden instrument. Niestety jest ono puste. Do 1917 roku wisiał tu starszy dzwon, bliźniak tego z Rydzewa. Wykonał go Jakob Ingermann w 1542 roku. Pochodzący ze Stargardu ludwisarz ozdobił dzwon ornamentalnymi dekoracjami oaz plakietami z głowami świętych w aureolach. Również na tym dzwonie miała znajdować się inskrypcja oddzielona plakietkowymi wyobrażeniami Chrystusa Ukrzyżowanego i rozetek głosząca:

„help got unde Maria † iakop † ingermann † anno *

dm † m * ccccc * in * den * xxxxii”

„Dopomóż Boże i Mario. Jakob Ingermann. Roku Pańskiego 1542.”

Sam dzwon został oddany podczas pierwszej wojny światowej.

  • Łabędzie, kościół pw. Michała Archanioła

Łabędzie są najdalej na północ wysuniętą miejscowością gminy Drawsko Pomorskie. Podobnie jak Nętno i Rydzewo również ta miejscowość jest historycznie związana z ziemią świdwińską. Pozostałości tych związków widać w kościele będącym jedynym na terenie gminy, który należy do parafii pw. Wniebowstąpienia Pańskiego w Brzeżnie oraz dekanatu świdwińskiego. 

Kamienna świątynia pochodząca  prawdopodobnie z XVI wieku przechodziła na przestrzeni wieków wiele zmian. Sygnaturka kościoła została wyprowadzona prawdopodobnie na przełomie XVII i XVIII wieku. Dziś wiszą w niej dwa dzwony.

Mniejszy z dzwonów był jeszcze czas temu swoistą zagadką, która przysporzyła mi nie lada trudności. Dzwon wyglądał na bardzo stary. Dzięki serii zdjęć przesłanych przez Zbigniewa Kocura udało się rozszyfrować inskrypcję wykonaną minuskułą późnogotycką. Napis brzmi: „help godt so got ick iochgim karste desse clocce a dni v lxiiii", co oznacza mniej więcej 

"Dopomóż Boże. To ja Iochgim [Jochim] Karste[de] odlałem ten dzwon. R[oku] P[ańskiego]  [1] 564". 

Fragment inskrypcji na dzwonie w Łabędziach. Fot. Z. Kocur

Treść inskrypcji oraz przedwojenne inwentarze zabytków pozwoliły na  zidentyfikowanie tego dzwonu jako dzwonu pochodzącego z nieistniejącego kościoła w Rynowie (pow. łobeski). Prawdopodobnie po wojnie został on przeniesiony do Łabędzi, będących wtedy siedzibą parafii. 

Dzwon został odlany w znanym stargardzki warsztacie ludwisarskim rodziny Karstede przez Jochima I (ojca). Mistrz umieścił na nim piękne fryzy z wici roślinnej z liśćmi i owocami oraz lilie heraldyczne pełniące funkcję rozdzielników inskrypcji.

Obok wisi drugi dzwon, którego inskrypcja zdradza całą historię:

„ALS OPFER GEGEBEN  DEM KRIEGE ZUR BEUT 1917/ WIEDERERWERBEN IN SCHWERER ZEIT 1926/ 1926 GOSS MICH MEISTER STOERMER ZU ERFURT.”

„Złożony w ofierze wojnie w 1917/ oddany w ciężkich czasach 1926/ odlał mnie mistrz Stoermer w Erfurcie”

Z drugiej strony widnieją nazwiska przedstawicieli ówczesnej rady parafialnej. Inskrypcja wspomina, iż pierwotny dzwon został oddany na potrzeby prowadzonej przez cesarstwo wojny w 1917 roku. Dopiero w 1926, w tak zwanym „ciężkim czasie”, w Erfurcie odlano dzwon, który miał zastąpić ofiarowany wcześniej.

Dzwony w wieży kościoła w Łabędziach (1564 i 1926). Fot. Z. Kocur

Dzięki inwentarzom przedwojennym dana jest nam możliwość przybliżenia wyglądu pierwotnego instrumentu. Został on odlany w 1581 roku przez Bartolomeusa Koellera z Kołobrzegu a następnie przetopiony w 1853 przez Strehl także w Kołobrzegu. Na jego płaszczu widniała plakieta z wizerunkiem Chrystusa oraz inskrypcje wspominające patronów kościoła, pastora oraz przedstawicieli rady parafialnej. Drugi napis był cytatem biblijnym „Zważaj na krok swój, gdy idziesz do domu Bożego. Zbliżyć się, aby słuchać” oraz informacja o odlaniu i przelaniu dzwonu.

Trzecia, ostatnia część wędrówki, już za tydzień, a w niej Drawsko Pomorskie, Mielenko Drawskie oraz dzwony nieistniejących już kościołów na terenie poligonu drawskiego.

Bibliografia:

  • Glockenturm für Saranzig: online http://www.vonwedel.com/index.php/aktuelles/glockenturm-fuer-saranzig (dostęp 04-02-2015)
  • Kohte J.: Die Bau- und Kunstdenkmäler des Regierungsbezirks Köslin. Band III: Die Kreise Schivelbein, Dramburg, Neustettin, Bublitz und Rummelsburg, 1934.
  • Leszczełowski J.: Żólte gawędy historyczne. 2014.
  • Majewski M.: Ludwisarstwo Stargardzkie XV-XVII wiek. 2005.
  • Majewski M.: „Pilgerzeichen auf Glocken in hinterpommerschen Kirchen”, Europaische Wallfahrtstudien, Bd 10, 2010.
  • Ruprecht K.: Der Landkreis Dramburg. Eine Dokuementation. 1976.
  • Tureczek M.: Leihglocken. Dzwony z obszaru Polski w granicach po 1945 roku przechowywane na terenie Niemiec. 2011.
  • Zechlin A.: Inschriften an den Kirchengeraeten aus Schivelbein und Umgegend, BS, 1883.

 

Dział: Odkrywcy

Wiadomości o dzwonach sięgają wprawdzie czasów starożytnych – były znane w Egipcie, Chinach, Grecji i Rzymie – ale rozpowszechnienie i główne zastosowanie znalazły dopiero w kulcie chrześcijańskim. Przez stulecia głos dzwonu był odbierany inaczej niż odgłosy dochodzące z innych źródeł. Dzwon był towarzyszem ludzkiej doli i niedoli, miał udział w smutkach i radościach. Inną melodię wydawał podczas rezurekcyjnej procesji, inną zwiastując śmierć. Zawsze był wyjątkowym instrumentem. Także dziś jego głos, rozchodzący się na wszystkie strony świata, wzywa ludzi do wielbienia Boga, sygnalizuje obecność sacrum. Jest on swoistym sygnałem zapowiadającym wydarzenia kalendarza liturgicznego, uroczyste momenty w życiu wspólnoty kościelnej i jej członków. Poprzez niego Bóg miał odsuwać niszczące wichury, gradowe burze czy inne klęski niepogody. 

Procesem wytwarzania dzwonów zajmowali się rzemieślnicy zwani ludwisarzami. Był to fach z pograniczna rzemiosła i sztuki, gdyż uzyskanie właściwej formy i dźwięku było rezultatem długich doświadczeń, traktowanych przez ludwisarzy jako pilnie strzeżona tajemnica zawodowa przekazywana z pokolenia na pokolenie. Techniczny proces odlewniczy był natomiast stosunkowo prosty. Nie zagłębiając się w szczegóły, aby uzyskać glinianą formę służącą do odlania dzwonu, wykopywano dół, w którym – opierając się na ścisłych obliczeniach – wykonano „wnętrze” dzwonu, kształtując szablonem jego wewnętrzną i zewnętrzną powłokę. Formę taką po wypaleniu napełniano roztopionym metalem, składającym się z  miedzi i cyny w odpowiednich proporcjach często z domieszką cynku i ołowiu. Po zastygnięciu stopu, przy wydobywaniu dzwonu forma ulegała zniszczeniu.

Ten sposób wykonywania dzwonów przetrwał do dnia dzisiejszego. W średniowieczu większość z nich wykonywano na miejscu przez tzw. wędrujących ludwisarzy. Odlewanie dzwonu w pobliżu kościoła, do którego był fundowany zaoszczędzał środki związane z transportem. Później powstawały stałe warsztaty ludwisarskie, wśród których prym wiodły kolejno Stargard, Szczecin i Szczecinek.

Dzwony fascynowały mnie od zawsze. Mają w sobie coś fascynującego, coś nieziemskiego, dlatego chciałbym Państwa zabrać dziś w pierwszą część swoistej wędrówki po dzwonach naszej gminy.

  • Drawsko Pomorskie, kościół pw. św. Pawła Apostoła

Kościół pw. św. Pawła Apostoła został uroczyście poświęcony 30 czerwca 1929 roku jako świątynia rzymsko-katolicka. W wieży kościoła zamontowano wtedy średniej wielkości dzwon poświęcony św. Wojciechowi – żyjącemu w X wieku benedyktyńskiemu mnichowi, biskupowi praskiemu, który został zamordowany podczas misji ewangelizacyjnej przez Prusów, obecnie patronowi Polski, Czech i Węgier. Dzwon ten znajduje się w wieży do dnia dzisiejszego.

Na szyi dzwonu przedstawiono ozdobny fryz z liści laurowych oraz sześcioramiennych gwiazd. Płaszcz dzwonu zawiera plakietę z wizerunkiem świętego oraz inskrypcję „Per merita sancti Adalberti Christe nos exaudi” będącą pierwszymi słowami bardzo popularnej w średniowieczu polskiej kantaty nieszpornej. Po drugiej stronie płaszcza znak wytwórni oraz rok odlania.

Dzwon w kościele św. Pawła Apostoła w Drawsku Pomorskim. Fot. Z. Kocur, D. Puchalski

  • Gudowo, kościół pw. św. Barbary

Z Drawska podążamy na południowy wschód, do Gudowa, gdzie znajduje się prawdziwy rarytas. Wieża gudowskiego kościoła skrywa w sobie dzwon, który według karty zabytku ruchomego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków pochodzi z XVII wieku. Bliższe badania znawcy i pasjonata historii dzwonów dr Marcina Majewskiego w sposób jednoznaczny udowodniły, że instrument ten jest najstarszym na terenie naszej gminy. Cechą charakterystyczną dzwonu umożliwiającą jego datowanie, jest prostota formy oraz plakiety ze znakami pielgrzymimi. 

Przed wprowadzeniem reformacji nie umieszczano na dzwonach herbów czy inskrypcji fundatorów, odbiorców czy wykonawców dzwonów. Dla katolików tamtego okresu pobożna fundacja (również anonimowa), byłą drogą do zbawianie. Dopiero po wprowadzeniu reformacji, co miało miejsce w latach 30-tych XVI wieku, odnotować można ożywienie w upamiętnianiu w treści inskrypcji osób, które miały znaczący wpływ na powstanie dzwonu. Dlatego też dzwony pochodzące sprzed wprowadzenia reformacji posiadają skromną formę.

Dzwon w Gudowie. Fot. J. Królikowska

Drugim elementem świadczącym o datowaniu dzwonu w Gudowie są znaki pielgrzymie. Funkcję znaków pielgrzymich tłumaczy się następująco: jeżeli pielgrzym zaopatrzony w plakietę szczęśliwie wrócił do domu, to znak ów nabierał dodatkowych, specyficznych wartości. Jego umieszczenie na dzwonie nabierało znaczenia magiczne, a dźwięk ochraniał wszystkich przed nieszczęściami i złymi mocami. Na płaszczu gudowskiego instrumentu znajduje się kilka takich znaków. Pierwszym z nich jest odlew św. Krzyża identyfikowany ze znakiem pielgrzymim z Kliplev (Dania). Na dzwonie znajduje się także dwuwariantowy odlew plakiety przedstawiającej św. Kwiryniusza z Neuss. Inna plakieta przedstawia św. Teobalda, którego kult był czczony w alzackim Thann, a pielgrzymki do tego miejsca cieszyły się szczególną popularnością wśród mieszkańców Szczecina, Wolina, Trzebiatowa czy Stargardu w latach 1477–1493.

Na podstawie tych informacji można z całą pewnością stwierdzić, że dzwon w gudowskim kościele św. Barbary został wykonany ok. 1500 roku, co czyni go najstarszym w naszych okolicach.

Znaki pielgrzymie. 1. św. Krzyż (Kliplev) 2 i 3 św. Kwiryniusz z Neuss, 4. Św. Teobald. Fot. Marcin Majewski „Pilgerzeichen auf Glocken in hinterpommerschen Kirchen”, Europaische Wallfahrtstudien, Bd 10, 2010

  • Linowno, kościół pw. św. Ignacego Loyoli.

Pozostawiając Gudowo udajemy się dalej na wschód do Linowna, gdzie na wzgórzu w centrum wsi góruje kościół pw. św. Ignacego Loyoli, zbudowany w 1899 roku. W wieży odnajdziemy dzwon odlany w 1850 roku, a więc należący jeszcze do poprzedniej linowskiej świątyni. U góry dzwonu znajduje się piękny pas dekoracji w formie wici roślinnej oraz dużych liściastych palmet. Z jednej strony ujrzymy plakietę z popiersiem Chrystusa niosącego krzyż. Najważniejsza są jednak inskrypcje. Na banderoli pod podobizną Chrystusa umieszczono biblijny cytat „Lobet den Herrn Alle Voelker” (Chwalcie Pana wszystkie narody). Tuż pod banderolą „Mich goss/ Boettger zu Tutz /1850 /No 12” (Odlał mnie Boettger w Tucznie 1850 No 12). Z drugiej strony płaszcza znajduje się napis, którym upamiętniono wszystkie ważne osoby ówczesnej wsi, m.in. właściciela majątku Muellera, pastora Burckharda, członków rady parafialnej, sołtysa i sędziów.

Dzwon w Linownie wykonany w 1850 roku. Karta zabytku ruchomego WKZ nr 8775

Jeszcze przed 1917 rokiem w wieży kościoła wisiały dwa dzwony. Nie mamy żadnych informacji o drugim z nich, poza tą, że gmina ewangelicka w Linownie musiała zgodnie z cesarskim zarządzeniem oddać go na potrzeby wojenne. 

Trwająca od 1914 roku wojna spowodowała braki w dostępie do surowców niezbędnych dla przemysłu zbrojeniowego. Początkowo nawoływano do dobrowolnej zbiórki wydając nawet żeliwne zamienniki metalowych naczyń i sprzętów. Później potrzeby machiny wojennej rosły z dnia na dzień, do tego stopnia, że 5 stycznia 1917 w Niemczech wydano rozporządzenie nakazujące przymusowe zdawanie przez właścicieli barów i tawern oraz wszelką ludność cynowych kufli i naczyń. Wreszcie tego samego roku rozpoczęła się rekwizycja dzwonów. Była ona prowadzona bardzo metodycznie: sporządzano rejestry dzwonów, oceniano je pod kątem wartości historycznej. Przeważnie oddanie dzwonów następowało podczas patriotycznej uroczystości, w której uczestniczyła cała lokalna wspólnota. 

Podobny los spotkał wiele dzwonów w okolicznych miejscowościach: Nętnie, Drawsku Pomorskim, Żółtem, Nowym Łowiczu i innych. Po konfiskacie dzwonów wiele społeczności fundowało nowe, przeważnie wykonane z dostępnego wtedy żeliwa. Tak stało się także w Linownie. Właściciel majątku w Linownie Gerhard Wendorff ufundował wtedy dzwon, który miał nosić napis „Die alte Glocke gaben wir für Deutschlands Wehr. Die neue Glocke klingen soll zu Gottes Ehr”. Również tego instrumentu nie ma dziś w wieży kościelnej w Linownie. Jedyną pozostałością po nim jest żeliwne serce, znajdujące się dziś na tablicy informacyjnej w centrum wsi. Jego los przypieczętowała, podobnie jak poprzednika, wojna. 

Podczas drugiej wojny światowej ponownie wzrosło zapotrzebowanie na metale na potrzeby przemysłu zbrojeniowego. Na podstawie zarządzenia H. Goeringa z 15 marca 1940 roku każda parafia zobowiązana została do zgłoszenia posiadania dzwonu na specjalnej karcie meldunkowej zawierającej rok odlanie, miejscowości i powiat. Wytyczne do historycznego i artystycznego oszacowania dzwonów brązowych kwalifikowały zagrabione dzwony do jednej z czterech kategorii. Kod A otrzymywały te, które powstały po 1875 r. i nie miały wartości historycznej. Wyjeżdżały pod Hamburg do portowej dzielnicy Veddel i tam natychmiast były przetapiane. Dzwony o kategoriach B lub C, czyli uznane za zabytkowe, czekały w hamburskim „obozie” na decyzję. Miały pójść do pieca, dopiero gdy zabrakło tych z najniższej kategorii. Szczególnie cenne egzemplarze naziści oznaczyli literą D. Decyzję o ich losie Göring pozostawił sobie. Niestety nie zawsze wszystko było pod kontrolą. Wielokrotnie zdarzało się, że rekwirowano i niszczono najcenniejsze dzwony.

Cmentarzysko dzwonów w 1947 w Hamburgu. Bundesarchiv, Bild 183-H26751

Jak się dziś szacuje, na „cmentarzysko dzwonów” w Hamburgu trafiło w czasie wojny ponad 90 tys. dzwonów pochodzących z kościołów całej Europy, zaś 75 tys. zakończyło życie w dwóch piecach hutniczych. Po wojnie przeprowadzono identyfikację ocalałych dzwonów i część z nich zwrócono właściwym kościołom. Niestety, nie dotyczyło to ocalonych dzwonów pochodzących z terenów włączonych do państwa polskiego.

Zapewne linowski dzwon ufundowany przez Wendorffa został szybko przetopiony w Hamburgu. Nie był on jedynym z naszych terenów, którego spotkał taki los. Druga wojna światowa przyniosła spore spustoszenie w kościelnych wieżach, o czym przekonamy się w dalszej części.

  • Suliszewo, kościół pw. Chrystusa Króla

Naszym kolejnym przystankiem jest największa wieś gminy Suliszewo. Nieopodal kościoła znajduje się metalowa dzwonnica. Wiszą w niej dwa żeliwne dzwony. Jeden z nich, mniejszy nie posiada żadnych napisów, a jedynie orła pruskiego w koronie. Zapewne powstał w XX wieku. Niestety nie mamy o nim żadnych bliższych informacji.

Dość ciekawa jest historia drugiego z dzwonów, który został odlany i poświęcony podczas święta plonów w 1927 roku. Wprawdzie jest on młodym żeliwnym instrumentem, jednak początkowo nie znajdował się w Suliszewie, a prześledzenie jego wędrówki nastręczyło mi wiele trudności. 

Kluczową wskazówką dla ustalenia skąd pochodzi dzwon jest znajdująca się na nim inskrypcja. Z jednej strony płaszcza widnieje napis: „Ofiarowaliśmy spiż w żelaznych czasach/ teraz zbudź nas do zbawienie/ Święto Plonów 1927”. Z drugiej strony widnieje sentencja upamiętniająca fundatorów „Ufundowany przez Paulę i Fryderyka Volkmanna”. Właśnie fundatorzy dzwonu odgrywają tu kluczową rolę. Friedrich Volkmann był w 1927 roku właścicielem majątku w Karwicach,  a jednocześnie patronem tamtejszego kościoła. Tam właśnie znajdował się dzwon wiszący obecnie  w dzwonnicy suliszewskiej świątyni.  

Dzwon na dzwonnicy w Suliszewie. Fot. J. Leszczełowski

Dla prześledzenia jego drogi bardzo cennym źródłem jest kronika parafii pw. Zmartwychwstania PNJCh w Drawsku Pomorskim. Zgodnie z zapisami kroniki, 7 kwietnia 1951 roku parafia otrzymała wiadomość, że na terenie poligonu drawskiego zamknięto lub rozebrano kościoły w Konotopie oraz Karwicach. Wiadome jest, że wówczas rozebrano kościół w Konotopie, natomiast ten w Karwicach  został jedynie zamknięty, a jego rozbiórki dokonano w latach 70-tych. W rok później, 11 kwietnia 1952 roku na wieżę kościoła drawskiego wciągnięto dzwon z zamkniętego kościoła w Karwicach. Nie wiadome jest w jaki sposób parafii udało się pozyskać instrument z zamkniętej świątyni znajdującej się na terenie poligonu. W każdym razie były to okoliczności na tyle tajemnicze, że już w czerwcu ówczesny dziekan otrzymał wezwanie na przesłuchanie do prokuratury w sprawie dzwonu. Nie wiadomo jak zakończyła się ta sprawa – kronika parafialna milczy. Do drawskiego kościoła ufundowano natomiast w 1967 roku trzy nowe dzwony. Prawdopodobnie wtedy przeniesiono dzwon z Karwic do Suliszewa, które było wówczas filią parafii w Drawsku.

Bardzo ciekawy jest zapis w inwentarzu zabytków Kohtego z 1934 roku. Według niego w kościele znajdował się późnośredniowieczny dzwon o średnicy 102 cm. Na szyi znajdował się napis wykonany średniowieczną minuskułą, jednak autor inwentarza nie cytuje go, co uniemożliwia identyfikację tego instrumentu. Prawdopodobnie został zarekwirowany w trakcie drugiej wojny światowej.

  • Dalewo, kościół pw. Św. Stanisława Kostki

W środku wsi, na niewielkim wzgórzu znajduje się drewniana dzwonnica kozłowa z 1866 roku. Wygląda na to, że  w dzwonnicy wisiały niegdyś trzy dzwony. Do dnia dzisiejszego pozostał jedynie jeden, który posiada ciekawą historię. Gdy wybuchła I wojna światowa, na front ruszył porucznik 3 Regimentu Ułanów Gwardii - Karol Georg von Knebel- Doeberitz z majątku Dalewo. Walczył on na froncie wschodnim, gdzie 15 maja 1915 roku, pod dalekim Jarosławiem dopadła go śmierć. W 1917 roku mieszkancy Dalewa ofiarowali na potrzeby wojenne stary dzwon kościelny. Po zakończeniu działań wojennych brat poległego, Sixtus von Knebel-Doeberitz, ufundował nowy dzwon, który upamiętnia poległego porucznika i jego śmierć w służbie ojczyzny.

Dzwonnica i dzwon w Dalewie. Fot. D. Puchalski

Dzwon wisi do dziś w niewielkiej drewnianej dzwonnicy, a na jego czaszy możemy odczytać napis: 

„Pan uczyni nas wolnymi. 

W ciężkim powojennym czasie ufundowany 

przez Sixtusa von Knebel-Doeberitza – patrona kościoła dalewskiego, 

w zamian za dzwon poświęcony ojczyźnie w wojnie światowej. 

Ku pamięci mojego brata, Karola Georga von Knebel – Doeberitza, 

który poległ za Cesarza i Rzeszę 15 maja 1915 roku.“

Ciąg dalszy nastapi…

Bibliografia:

  • Kohte J.: Die Bau- und Kunstdenkmäler des Regierungsbezirks Köslin. Band III: Die Kreise Schivelbein, Dramburg, Neustettin, Bublitz und Rummelsburg, 1934.
  • Leszczełowski J.: Między Drawskiem Pomorskim a Złocieńcem, czyli wędrówki w pięciu wymiarach. 2013.
  • Lamparska J.: Więzień specjalny: dzwon. Online: http://historia.focus.pl/wojny/wiezien-specjalny-dzwon-1026 (dostęp 01.02.2015)
  • Majewski M.: Ludwisarstwo Stargardzkie XV-XVII wiek. 2005.
  • Majewski M.: „Pilgerzeichen auf Glocken in hinterpommerschen Kirchen”, Europaische Wallfahrtstudien, Bd 10, 2010.
  • Ruprecht K.: Der Landkreis Dramburg. Eine Dokuementation. 1976.
  • Wpis użytkownika jleszcze na http://www.zlocieniecmojemiasto.fora.pl/atrakcje-turystyczne-zlocienca-i-okolic,17/wycieczka-i-pamiatki-historyczne,330.html (dostęp 5.02.2015)
Dział: Odkrywcy

Żołędowo to mała osada leśna, najbardziej wysunięta na południe miejscowość gminy Drawsko Pomorskie. Zamieszkuje ją jedynie kilka rodzin trudniących się głównie gospodarką leśną, w sumie około 50 osób. Wśród mieszkańców Drawska Żołędowo znane jest głównie z obfitujących w grzyby i jagody lasów. Jednak niewiele osób wie, że osada ta ma niezwykle ciekawą historię przeplataną czasami dobrobytu i prosperity, historią bogatych rodów szlacheckich i pięknych pałaców, tchórzliwych panów i dzielnych mężów stanu… ale wróćmy do początków.

Na początku XIV wieku Margrabiowie brandenburscy, którzy niedawno przyłączyli nasze tereny do swojego państwa rozpoczęli szeroko zakrojoną akcję kolonizacyjną. W jej wyniku w krótkim  czasie powstała większość wsi, które znamy do dzisiaj. Wtedy też powstała wieś Dammen, która jak się okazuje była poprzedniczką, choć nie bezpośrednią, dzisiejszego Żołędowa.

Nie jesteśmy dziś w stanie w sposób jednoznaczny ustalić, gdzie znajdowało się owo Dammen. Biorąc pod uwagę znane fakty oraz dostępne materiały historyczne, w rachubę wchodzi kilka miejsc. Ważnym elementem przy identyfikacji jest znajomość niemieckich nazw miejscowych tych okolic z przeszłości. Dwa jeziora leżące na południe od Żołędowa nazywały się niegdyś Dammsee, zaś lasy otaczające Żołędowo Dammsche Heide. Dlatego też miejsca po dawnym Dammen należy szukać zapewne gdzieś nas jeziorami. Jednym z kandydatów może być grodzisko znajdujące się na południe od Żołędowa, w miejscu przesmyku łączącego jeziora Dębno Małe i Dębno Wielkie. Badania archeologiczne wykazały, iż miejsce to było zamieszkiwane w okresie średniowiecza. Dodatkowo znajdowało się ono w strategicznie ważnym punkcie. Drugim miejscem jest domniemane grodzisko położone na południowy-wschód od Żołędowa nad jez. Dębno Wielkie. Miejsce to było nazywane przed wojną Schlosswerder, czyli ostrów zamkowy. W rachubę może także wchodzić miejsce przy obecnym moście na trasie Kalisz-Drawsko. Bez gruntownych badań archeologicznych nie będziemy mieć jednak nigdy pewności, gdzie znajdowało się Dammen.

W każdym razie, 3 lutego 1320 roku Dammen już istniało, gdyż z tego dnia pochodzi pierwsza pisemna wzmianka o nim. Książę pomorski Warcisław nadał wówczas klasztorowi augustianek w Pyrzycach patronat nad kościołem w Drawsku i cały pas miejscowości leżących na południe do Drawska, wśród których znajdowało się również Dammen. Z nieznanych przyczyn dotacja jednak wkrótce ustała, a augustianki zniknęły bez śladu. 

Przyczyną tą mogły być zniszczenia dokonane przez łupieżczą polsko-litewską wyprawę pod dowództwem Władysława Łokietka. Skierowany przeciw Brandenburczykom atak z 1326 roku miał na celu zajęcie terenów Nowej Marchii przez Polskę i Pomorze. Mimo że Łokietek nie osiągnął zamierzonego celu, to wyprawa obróciła południowe tereny powiatu drawskiego w perzynę. Najazd był prawdziwą katastrofą dla nowo powstałych wsi, a jego skutki były odczuwalne jeszcze długo po nim, o czym świadczą zapisy Księgi Ziemskiej margrabiego Ludwika Starszego z 1337 roku. Według niej jeszcze 11 lat po najeździe wiele wsi było opustoszałych. Tak też było z Dammen. Wedle spisu opuszczona wieś Dammen należała do ziemi złocienieckiej będącej we władaniu najpotężniejszego z nowomarchijskich rodów von Wedlów. 

W opinii wielu historyków to właśnie był koniec naszej Dammen. Wydaje mi się jednak, iż są oni w błędzie. Wieś musiała zostać odbudowana, albo ponownie zasiedlona, gdyż w dokumencie z 1354 roku wymieniono Dammen. Zostało ono przekazane wraz z innymi dobrami przez margrabiego Ludwika krewniakom zmarłego Hassona „Czerwonego”. Wedlowie otrzymali wtedy również merica Dammen, czyli las wokół Żołędowa, którego granicą była Drawa.

Kolejne lata nie przynoszą żadnych wzmianek o osadzie. Dopiero w wykazie lennym Goltzów z 1486 roku pojawia się dorpstede Dammen wraz z lasami i łąkami leżącymi w puszczy przed rzeką Drawą. Określenie dorpstede wskazuje już raczej nie na wieś, ale bardziej na „miejsce po wsi”. Cóż się więc stało na przestrzeni 150 lat? Zapewne osada dzieliła w tym czasie losy innych miejscowości powiatu drawskiego, a więc w okresie władania Zakonu Krzyżackiego nękana była nieustającymi najazdami łupieżczymi Polaków i Pomorzan, w szczególności w latach 30-tych XV wieku. Wśród wykazów strat przedkładanych Wielkiemu Mistrzowi wielokrotnie wymieniane są miejscowości położone w sąsiedztwie Dammen: Nowy Łowicz, Karwice, Konotop. Dammen jednak w nich nie występuje, co może sugerować, że mogła to być mała osada zmieciona z powierzchni ziemi pierwszym najazdem. Miejsce to zmieniło też swojego właściciela – nie są nim już Wedlowie, a Goltzowie, którzy władali wówczas dość sporym dominium obejmującym Oleszno, Mielenko Drawskie, Konotop, Karwice oraz miasteczko Korytowo w ziemi choszczeńskiej. 

Herb rodziny von der Goltz w wersji ze srebrną krokwią.

Zagadkę zaniknięcia osady wyjaśnia pewne podanie zawarte w raporcie dotyczącym sporządzenia opisu topograficznego powiatu drawskiego w okresie wojny siedmioletniej (1756-1763), a zawartym w drawskiej kronice Karla Kuhna. Według raportu ziemia uprawna miała leżeć nad Drawą w okolicach dzisiejszego mostu na trasie Drawsko-Kalisz Pomorskie. Miejsce to nazywane Spiegelbruecke zamieszkiwało 7 zagrodników na ziemi rycerskiej. Ponieważ jednak Spiegelbruecke zostało całkowicie spalone podczas ostatniej wojny polskiej, ówczesny zarządca von der Goltzów, Andreas Giese, zbudował w 1458 roku chatę oraz stodołę w polu, nazywając je „Mitten im Felde” – w środku pola. Później wybudowano tu stajnie oraz dwór. W taki właśnie sposób miało powstać Żołędowo, niem. Mittelfelde. 

Opowieść ta wydaje się być prawdziwa, jednak moje wątpliwości wzbudził fakt, że w dokumentach lennych Goltzów z 1486 i 1503 roku nie występują nazwy Mittelfelde czy Spiegelbruck, lecz stale dorpstede Dammen. Podobnie przez cały wiek XVI. Jeszcze w 1653 roku mówi się o Dammen i Dammsche Heide. Dopiero zmarły w 1662 roku Georg von der Goltz tytułowany był panem na Żołędowie (Mittelfede). Biorąc pod uwagę, że w 1657 roku wojska polskie Stefana Czarnieckiego najechały ziemie Nowej Marchii i całkowicie zniszczyły m.in. wszystkie posiadłości Goltzów na naszym terenie, a więc Oleszno, Konotop, Mielenko Drawskie, folwark Kessel oraz wspomniany w opowieści Spiegelbruck, wydaję się być oczywiste, że Kuhn, cytując raport dopuścił się błędu pisarskiego, polegającego na zamianie daty z 1658 na 1458.  Jeżeli opowieść o powstaniu Żołędowa umiejscowimy w roku 1658, wszystko staje się o wiele bardziej klarowne.

Najazd Czarneckiego z 1657 roku nie oszczędził niczego - spłonęły szkoły, majątki rycerskie, folwarki, kościoły. Goltzowie zapewne szybko odbudowywali swoje siedziby. Głowa rodu Georg von der Goltz, odbudował dwór w Mielenku. To również on zatrudnił mistrza Daniela, który poprowadził dzieło budowy obecnego kościoła w Mielenku. Po jego śmierci w 1662 majątkiem zarządzali jego synowie Hans Ernst i Magnus Ernst.  Pierwszy otrzymał Oleszno i Mielenko, drugi zaś Konotop, Oleszno, , folwark Kessel, Spiegelbruck i Żołędowo. Zapewne to właśnie Magnus Ernst wybudował w Żołędowie siedzibę swojego rodu, która wedle opisu była drewnianą konstrukcją na kamiennej podbudowie. Wydaje się, że jej ślady zachowały się do dnia dzisiejszego.

Fragment kamiennej podmurówki. Stanowi ona części budowli o wymiarach ok. 20x30 metrów znajdującej się powyżej późniejszego pałacu von Brockhausenów.

Magnus Ernst von der Goltz był początkowo królewskim rotmistrzem hiszpańskim, następnie służył w armii brandenburskiej. Na stałe zamieszkiwał w Żołędowie i lubował się, co było wówczas bardzo popularne w polowaniach. 12 sierpnia 1684 roku w lasach żołędowskich podczas jednego z nich, został zabity przez czeladnika owczarskiego oraz własnego pasterza Christiana Mirlicza. Czeladnik został natychmiast pojmany, Mirlicz zaś zbiegł do Kłębowca, gdzie wkrótce i jego schwytano i skazano na brutalną śmierć poprzez rozerwanie końmi. Jak się późnij okaże nie był to jedyny przypadek śmierci dziedzica na Żołędowie w tych lasach.

Po tragicznej śmierci Magnusa Ernsta majątek przejął jego 5-letni syn Franz Ernst, a zarząd faktyczny sprawowała jego matka. W 1702 roku Franz Ernst prosił o tzw. venia aetatis, czyli uznanie pełnoletniości,. Prośbę rozpatrzono pozytywnie i przejął on już samodzielniena które składały się Mielenko, Konotop, Żołędowo, Oleszno, folwarki Kessel i Spiegelbruck oraz majatek rycerski w Drawsku - całość warta była wówczas 13 662 talary. Z tego okresu pochodzi także dość dokładny opis części żołędowskiej majątku. W jej skład wschodził folwark Kessel, który w 1717 roku był wydzierżawiony Martinowi Hartwichowi za 150 talarów do dowolnego wykorzystania bez prawa polowania. Przy moście w kierunku Kalisza znajdowała się karczma. W samym Żołędowie, poza zabudowaniami dworskimi, była owczarnia, 2 zagrodników oraz osiem mieszkań chłopów bezrolnych. Największą miejscowością dominium Franza Ernsta był Konotop zamieszkiwany przez 18 chłopów posiadających więcej niż 3 łany ziemi. Poza miejscowościami i folwarkami do dóbr von der Goltzów zaliczały się także lasy żołędowskie oraz liczne jeziora: Bucierz Wielki znany z wyśmienitej sielawy,  Mały i Duży Kocioł, Brzeźno, Jelenie, oraz inne.  Żołędowo nie posiadło samodzielnego kościoła i podlegało pod parafię Konotop, w którym to w 1717 roku Franz Ernst wybudował nową świątynię. 

Franz Ernst zmarł 1739 roku pozostawiając dziedzicem syna Georga Ernsta. Ten już od młodych lat zajmował się ekonomią. Zrobił karierę polityczną zostając w 1744 roku trzecim z kolei landratem powiatu drawskiego. Dzięki jego pierwszemu małżeństwu z Jadwigą Charlottą von der Goltz, córką Rudigera von der Goltza z Giżyna poszerzył on majątek o Karwice. Niestety nie miał on szczęścia w rodzinie; jego dwie żony zmarły podczas pierwszych porodów. Dopiero małżeństwo zawarte w 1736 roku z Julianą Philippiną von Blanckensee dało mu upragnionych dziedziców. Sama Juliana odegrała później dużą rolę w utrzymaniu posiadłości przy Goltzach. 

Po śmierci Georga Ernsta w 1755 roku majątek przypadł najstarszemu synowi Magnusowi Ernstowi. Już w 1752 roku ojciec zabrał go wraz z braćmi do Brandenburskiej Akademii Rycerskiej w Halle. W momencie przejmowania dóbr po ojcu wstępował do 3 Nowomarchijskiego Pułku dragonów dragonów i walczył na frontach wojny siedmioletniej zostając w 1758 roku porucznikiem. W czasie jego nieobecności majątki Żołędowo oraz Karwice odniosły wiele szkód  spowodowanych wrogimi najazdami w latach 1758-1760 wycenionych w sumie na 40 792 talary. W części majątku po ojcu ogłoszono bankructwo i wystawiono go na licytację. Na szczęście sąd w Świdwinie w 1764 roku przywrócił dobra Goltzowi.

Niespełna rok później Magnus Ernst podzielił tragiczny los swojego pradziada: 17 lutego 1765 roku wybrał się na polowanie do lasów dzikowskich. Niestety przez przypadek został postrzelony przez jednego ze swoich myśliwych. Po trzech godzinach od zdarzenia zmarł w kwiecie wieku. Zmarł jako bezdzietny kawaler pozostawiając zadłużony majątek. 

Żołędowo na mapie Schmettaua z 1780 roku.

Żołędowo zostało po raz kolejny wystawione na licytację. Sąd przyznał je w 1766 r. matce Magnusa Ernsta Julianie Philipinie von Blanckensee.  Jeszcze w 1768 roku otrzymała zwolnienie z wszelkich podatków na trzy lata ze względu na straty odniesione podczas wojny siedmioletniej. była wyłączną właścicielką kompleksu do 1774, kiedy to na mocy zawartej umowy przekazała go żyjącym jeszcze trzem synom. Jedynie przez rok cała trójka wspólnie zarządzała dobrami. W 1775 roku bracia dokonali podziału: Gotthilf otrzymał część karwicką, Gottlob i Gottlieb wspólnie zarządzali pozostałą częścią. Wspólną własnością całej trójki pozostał las żołędowski. Po śmierci Gottliebaw 1777 roku cała jego część przypadła Gottlobowi. Najstarszy z braci Gotthilf zmarł bezpotomnie 10 maja 1806 r, majątkiem zarządzała wdowa po nim, po której śmierci w 1813 roku wygasł karwicki dom Goltzów.

Jeszcze wcześniej bo już w 1789 r. umiera Gottlieb czyniąc swoją żonę Charlottę Luizę jedyną spadkobierczynią Żołędowa. W dwa lata później Charlotta wyszła za mąż za Georga von Unruh, pana dziedzicznego na Iłowcu. Tym samym skończyło się trwające ponad trzy wieki panowanie von der Goltzów w Żołędowie.

Ród von Unruh zarządzał Żołędowem jedynie przez 17 lat. O samym Georgu mówiono różnie: sam pisał o swojej ucieczce z majątku do Drawska podczas okupacji francuskiej, schlebianiu okupantowi, wspólnych ucztach, a nawet balach wyprawianych przez niego w Żołędowie na cześć francuskich generałów. Z drugiej strony ludzie  poddani w jego majątku przedstawiali go jako człowieka serdecznego, rzetelnego oraz pełnego wyrozumiałości i cierpliwości. Von Unruh zmarł 21 listopada 1808 r., a  Żołędowo ponownie było zarządzane przez Charlotte Luizę. Wraz ze ślubem Charlotty Wilhelminy -córki Charlotty i Georga von Unruh – z Heinrichem Ottonem von Brockhausenem w 1810 roku rozpoczął się prawie 150-letni okres panowania rodu von Brockhausenów w Żołędowie i okolicach.

Pałac von Brockhausenów w Żołędowie

Sam Heinrich Otto był wielkim patriotą. W momencie, gdy Prusy przystąpiły do koalicji antynapoleońskiej oraz rozpoczęły przygotowania do wojny wyzwoleńczej, Brockhausen był jednym z głównych i najbardziej energicznych organizatorów Landwehry w powiecie drawskim. Aby wyposażyć oddział w niezbędny sprzęt oddał do dyspozycji cały swój majątek. Po wojnach zakończonych w 1815 roku, Heinrich Otto zajął się swoimi dobrami. W 1818 do dominium składającego się z Żołędowa, Mielenka, Konotopu i Oleszna dokupił majątek karwicki. Jeszcze za swojego życia podzielił majątek pomiędzy swoich synów: w latach 30-tych Mielenko przejął Eugen, a w 1850 Otto otrzymał Karwice i Oleszno. Otto dokupił do niego kilka gospodarstw chłopskich oraz młyn i stworzył gigantyczny wręcz majątek o powierzchni 6500 mórg, z czego 3000 stanowiły lasy. W latach 1865-66  Otto wybudował w Karwicach swój pałac, który zachował się do dnia dzisiejszego.

W 1838 w Żołędowie znajdowało się 10 gospodarstw zamieszkiwanych przez 140 osób. Liczba ludności spowodowała, iż konieczne stało się uruchomienie szkoły, która powstała jeszcze w tym samym roku. Heinrich był już leciwy i zapewne Eugen zarządzał również Żołędowem. To za nich zbudowany został nowy folwark Luisenhain (Żurawno) znajdujący się pomiędzy Karwicami, a Żołędowem. Oni też wybudowany piękny pałac w Żołędowie, który stał się ich główną siedzibą rodową. 

W niespełna sześć miesięcy później, 1 lipca 1860 r. uruchomiona została ekspedycja pocztowa w Żołędowie. Przewozy osób w kierunku Drawska i Kalisza dokonywano trzy razy w tygodniu. Częściej, bo cztery razy w tygodniu nadawać można było przesyłki do Drawska. W 1872 ekspedycja została przekształcona w agencję pocztową, a jej szefem został dotychczasowy pracownik Becker.

Wnętrze pałacu w Żołędowie

Po śmierci Eugena w 1869 roku, majątki w Żołędowie i Mielenku zostały ponownie podzielone między jego synów. Karwice pozostały we władaniu Ottona von Brockhausena. Kiedy ten umiera w 1880 właścicielem majątku staje się niejaki von Lepel. Na uwagę zasługuje natomiast syn Ottona z Karwic Eugen Heinrich, który zrobił ogromną karierę polityczną. Od 1884 roku był landratem powiatu drawskiego, a w latach 1898-1918 deputowanym w Reichstagu i jednym z czołowych przywódców niemieckich konserwatystów.

Kaplica w Żołędowie na początku XX wieku.

W 1870 roku ukończono w Żołędowie budowę kaplicy, która stała naprzeciw pałacu von Brockhausenów. Jej budowę rozpoczął zapewne jeszcze Eugen, a dzieła dokończył jego syn Heinrich. Tymczasem Heinrich, pan na Żołędowie został powołany w 1873 roku na stanowisko landrata we Franzburgu na Pomorzu Przednim. Pozostawił więc Żołędowo w zarządzie niejakiemu Klugowi. Same dobra żołędowskie liczyły wówczas 1489 hektarów, z których  większość stanowiły lasy (990 ha) oraz pola uprawne (353 ha). W majątku hodowano 23 konie, 4sztuk 0 bydła, 506 owiec i 65 świń. Po zakończeniu sprawowania urzędu we Franzburgu w 1888 roku, Heinrich powrócił do rodzinnego Żołędowa. Niestety po raz kolejny dał o sobie znać duch lasów żołędowskich. Podczas jednego z polowań w 1903 roku, Heinrich został zaatakowany przez rozszalałego jelenia. Odniesione rany okazały się na tyle ciężkie, że wkrótce zmarł. Całej opowieści pewnego pieprzyka dodaje fakt, że ów jeleń miał być tym samym, którego Heinrich odnalazł bez matki w lesie i wychował w majątku. Po raz trzeci dziedzic Żołędowa znalazł swój koniec podczas polowanie w żołędowskich lasach. Do dziś w lesie w pobliżu osady znajduje się symboliczny krzyż upamiętniający to wydarzenie.

Krzyż upamiętniający miejsce śmierci Heinricha von Brockhausena w 1903 r. fot. Facebook: Żołędowo osada leśna

Następca Heinricha, Heinrich Eugen zaprosił w 1907 młodego architekta, przebywającego na dworze u swojego stryja w Jankowie, do pracy przy projekcie budowy tartaku, szopy, domu czterorodzinnego zabudowań gospodarczych przy pałacu w Żołędowie. Architekt, jeszcze młody i niedoświadczony, przyjął te zlecenie. Po wielu latach ów młodzieniec, Walter Gropius, stał się jednym z przodowników swojej branży na świecie. Założył nawet własną szkołę pod nazwą Bauhaus, wyznaczającą kierunki modernistycznej architektury. Do dziś możemy podziwiać jedynie zbudowany wówczas dom czterorodzinny i ruiny zabudowań gospodarczych pałacu.

Początek XX wieku był dobrym okresem dla Żołędowa. Wprawdzie majątek von Brockhausenów uległ znacznemu zmniejszeniu poprzez utracenie Karwic, Oleszna i Mielenka, jednak Żołędowo pozostało w rękach rodziny. Powstawały tu nowe zabudowania, liczba ludności rosła, osada i majątek rozwijały się. Złe czasy przyszły w momencie wybuchu I wojny światowej. Mężczyźni ruszyli na front, niektórzy z nich zginęli. Po wojnie przy kościele w Konotopie wystawiono pomnik upamiętniający poległych, na którym znalazły się nazwiska także z Żołędowa.

Von Brockhausen przed swoim pałacem w Żołędowie.

Po początkowych problemach związanych z wysokim bezrobociem i wysoką inflacją okres międzywojenny przebiegł w Żołędowie spokojnie. Dopiero 1945 rok przyniósł potężne zmiany dla tej miejscowości. Już  w lutym ówczesny właściciel majątku Heinrich von Brockhausem uciekł do Niemiec. W pałacu zorganizowano na krótko sztab 402 Dywizji Piechoty. Miejscowa ludność próbowała ucieczki, lecz było już za późno. Rankiem 3 marca Żołędowo zostało zdobyte przez oddziały Armii Czerwonej. Pałac miał wtedy zostać podpalony i splądrowany. Miała wtedy ulec zniszczeniu cenna biblioteka i rodzinne archiwum umieszczone w prawym skrzydle pałacu. Jeszcze w kwietniu skierowano do Żołędowa część niemieckiej ludności z Drawska, która nocowała w zabudowaniach gospodarczych pałacu. W samym pałacu były jeszcze naczynia i łóżka, które Niemcy wzięli na swój użytek.

Pozostałości zabudowań gospodarczy pałacu w Żołędowie.

Po wojnie teren ten na wiele lat zajęło wojsko. Większość obiektów była jeszcze w dobrym stanie, a całość chroniona przez strażników. Z relacji świadków wiadomo, że aż roiło się wtedy od szabrowników szukających skarbów. Nie do końca jasny jest też los żołędowskiej kaplicy von Brockhausenów. Według relacji po wojnie stała nienaruszona. Później miało na nią spać drzewo i zawalić dach. Kaplica pozostawiona sama sobie, z biegiem lat rozsypała się jak domek z kart.

Hałda gruzu – pozostałości po kaplicy w Żołędowie.

Szabrownicy nawiedzający Żołędowo w poszukiwaniu skarbów musieli mieć dobrego nosa, gdyż rzeczywiście w okolicach pałacu von Brockhausenowie ukryli skarb. Po kilkunastu latach, w 1959 roku w czasie polowania w żołędowskich lasach kilku naganiaczy znalazło srebrne naczynia, które wyryły poszukujące pożywienia dziki. Skarb składał się ze sreber w większości wykonanych w XIX w., niektóre z nich powstały jeszcze w XVIII. Były wśród nich: buliera srebrna z XIX w. wykonana prawdopodobnie w Berlinie, dwa czajniki do herbaty (jeden z rączką z kości słoniowej), waza do zupy, lichtarze, łyżki, widelce, noże i ciekawostka - sztućce do raków.  Całość miała zostać zarekwirowana przez milicję, jednak wiosna 1959 srebra zostały przekazane do Muzeum Regionalnego w Szczecinku przez Jednostkę Wojskową z Budowa. Okoliczności tego przekazania są równie tajemnicze, co niezwykłe.

Srebra odkryte w 1959 roku w Żołędowie. Fot. http://szczecinek.org

Z czasem wojsko ustąpiło z Żołędowa a w miejscowości zaczęli osiedlać się pracownicy leśni. Praktycznie cała infrastruktura we wsi, włącznie z wodociągiem, została przekazana Lasom Państwowym. W latach 90-tych część mieszkań została sprzedana na rzecz pracowników. Obecnie poza kilkoma domami i zachowanym czworakiem projektu Gropiusa w Żołędowie możemy zobaczyć ruiny kościoła, kilka nagrobków na dawnym cmentarzu, fundamenty pałacu i resztki zabudowań gospodarczych oraz przepiękny park dworki.

Więcej zdjęć z obecnego Żołędowa znajdziecie na moim profilu facebookowym Johann Friedrich Göhde

Dział: Odkrywcy
niedziela, 21 grudzień 2014 00:00

Drawski Boże Narodzenie sprzed 100 laty

Jak dziś wyglądają Święta Bożego Narodzenia doskonale wiemy. Może warto zatem dowiedzieć się czym były dla mieszkańców Drawska Pomorskie 100 lat temu? Jak wyglądał okres przedświąteczny? Czy obchodzono pasterkę? Co jedzono w wigilię? Czy były prezenty? Aby zobaczyć oczyma wyobraźni święta sprzed 100 lat należy pamiętać jednak o jednym, bardzo ważnym aspekcie – większość mieszkańców ówczesnego Drawska była Niemcami i protestantami, lecz nawet pomimo odmiennej narodowości oraz religii, odnaleźć możemy wiele podobieństw.

Okres świąt Bożego Narodzenia związany był w szczególności z tzw. „dwunastoma” czy też „dwunastoma nocami”, tj. od 23 grudnia do 5 stycznia.  Gdy podczas długich zimowych nocy wokół domów szalały przenikliwie mroźne burze, wierzono, że praojciec germańskich bogów Wodan, przetaczał powietrze. Pod wpływem chrześcijaństwa wyobrażenie te uległo pewnej modyfikacji. Z Wodana uczyniono dzikiego myśliwego nazywanego Wode, Wor lub Waur, który przemieszczał się ze swoimi groźnymi psami wraz z wiatrem. W ciągu dwunastu świętych nocy zstępował ze swojego królestwa, aby uczynić możliwie najwięcej złego na ziemi. Można było uciec przed jego złym działaniem za pomocą odpowiedniego zachowania, w szczególności poprzez odstraszanie złych mocy hałasem, z czego wywiązało się wiele zwyczajów. 

I tak w trakcie dwunastu dni czy nocy zabronione było prać czy wywieszać pranie – psy złego myśliwego tylko czekały aby je rozszarpać. Kolejnym tego skutkiem byłaby śmierć członka rodziny oraz 11 osób z sąsiedztwa. Kobiety obowiązał wówczas całkowity zakaz szycia, szydełkowania, robienia na drutach czy tkania, gdyż czynności te mogły ściągnąć na dom nieszczęście. Zabraniano także większych prac rolnikom, do których należały m.in. orka, wywożenie gnoju, młocenie zboża.

W trakcie dwunastu dni czy nocy od domu do domu przemierzały baśniowe postacie powodujące wiele hałasu, aby odstraszyć i wypędzić złe duchy. Jako podziękowanie otrzymywali oni różne owoce i inne plony. Postaciami tymi były słomiany niedźwiedź prowadzony przez zamaskowanego starszego na łańcuchu jeźdźca na siwku, bocian oraz matka ziemia. Jeździec na siwku był Wodanem. Niedźwiedź był przedstawieniem złych mocy, natomiast bocian symbolizował płodność. Wygląd tych postaci był zawsze taki sam. Niedźwiedź cały owinięty był słomą, która pokrywała nawet jego ryj. Matka ziemia miała chustę na głowię oraz długi fartuch, jak też kosz, aby zbierać do niego dary. Jeździec jeździł na kiju od szczotki zakończonym drewnianą głową siwka. Bocian nosił maskę zakończoną czerwonym dziobem. Zwyczaj ten jest bardzo podobny do zachowanego w szczególności na południu Polski zwyczaju kolędowania.

Kolędnicy. Dr. Walther Borchers aus: Pommersche Heimatkirche, Ausgabe Weihnachten 1935

W okresie świątecznym przynoszono do domu zielone gałęzie z nadzieją, iż świeża zieleń zimowa odda domownikom swoją siłę życiową oraz uchroni ich przez mocną złych duchów, które właśnie w tym okresie długich nocy były szczególnie aktywne. Dzisiejsze wieńce adwentowe oraz choinka są swoistą modernizacją tego prastarego zwyczaju. Choinki zaś były obowiązkiem w każdym drawskim domostwie.

W wigilię jadano sytą kolację, która w odróżnieniu od katolickiej nie była wolna od potraw mięsnych. Była to jednak uroczystość zdecydowanie świecka, choć ważną rolę odgrywał w niej fragment Biblia o narodzeniu  Jezusa odczytywany przez głowę rodziny.  Oczywiście nie znano wówczas w Drawsku tradycji dzielenia się opłatkiem. Główną potrawą była zaś gęsia pieczeń. Poza tym szczególnie u nas popularne były kołacze w postaci długich, nawet 50 centymetrowych ciast wypełnionych owocami i marmoladą. 

Po kolacji do dzieci przychodził Mikołaj, ale nie był to święty z Turcji, ani też Mikołaj  którego znamy z Laponii.  Określeniem najbardziej przypominającym ówczesnego Mikołaja (Weihnachtsmanna) jest polski Gwiazdor. Jego pomocnikiem zaś nie były elfy czy renifery a parobek Ruprecht (Knecht Ruprecht), który zamiast prezentów rozdawał niegrzecznym dzieciom rózgi. Przed otrzymaniem prezentu jednak, każde z dzieci musiało powiedzieć ładny wiersz z pamięci.

W niektórych kościołach, szczególnie wiejskich, odbywały się nieszpory bożonarodzeniowe, tzw. Christvesper, które pomimo, że nie d były katolicką pasterką odprawianą o północy, to bardzo ją przypominały. Były to uroczyste nabożeństwa wypełnione śpiewaniem kolęd i cieszeniem się z narodzin Jezusa.

Drawa zimą. Widok na mostek za strażą.

Szczególną uroczystością dla drawszczan była Jutrznia w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia o 6 rano, tzw. Christmette Odprawiano ją wedle starego drawskiego zwyczaju, a całość była szczegółowo przygotowywana przez organistę. Dzieci pierwszokomunijne, uczniowie i uczennice wyższych klas szkoły powszechnej były podzielenie na cztery chóry. Każdy z chórzystów otrzymywał kandelabr z dziewięcioma wielkimi świecami. Kandelabry były przechowywane w rodzinach przez cały rok, nierzadko były to okazy przekazywane z pokolenia na pokolenie. Jeden chór z zapalonymi świecami zajmował miejsce z na chórze organowym, dwa na emporach bocznych. Wraz ze świątecznie ubranymi dziećmi pierwszokomunijnymi niosącymi również kandelabry, duchowny przemierzał świątynię od głównego wejścia do ołtarza, wokół którego po obu stronach świeciły piękne choinki, Później chóry śpiewały ze wspólnotą bądź same, naprzemiennie bądź wspólnie, w pięknych pieśniach bożonarodzeniową nowinę. Po nich następowało krótkie przemówienia duchownego. Wspólnota była w drodze do kościoła już od 4 rano. Dorośli, dzieci wypełniały na siedząco i stojąco świątynie do tego stopnia, że nie można było między nich wcisnąć szpilki.  Wszędzie wokół płonących świec były przygotowane wiadra z wodą i mokre ręczniki, aby zapobiec ewentualnym szkodom spowodowanych ogniem, bądź pomóc w przypadkach omdlenia. Wyjątkowy czar unosił się ponad świątynią. Gdyby nabożeństwo to się nie odbyło, wspólnota bardzo boleśnie by to odczuła. Jedynie raz podczas przebudowy kościoła, ku niepocieszeniu wspólnoty nie odprawiono porannego nabożeństwa bożonarodzeniowego.

Kandelabr używany podczas drawskiej Jutrzni.

Śpiewane podczas okresu świątecznego tzw. Quempas są także typową tradycją, która ostała się w Drawsku. Były to pieśni bożonarodzeniowe śpiewane przez chóry naprzemiennie po niemiecku i łacinie. Szczególnego uroku śpiewaniu dodawały ręcznie robione, zeszyty do nut, które często będące prawdziwymi dziełami sztuki ludowej. Zwyczaj miał swoje korzenie prawdopodobnie jeszcze w czasach przed Reformacją, lecz z czasem został zabroniony w większych miastach. Tym bardziej cenne jest, że zachował się u nas, w Drawsku.

Quempas wykonany w opactwie Maria Laach (Niemcy) w 2008 roku.

Szczególny zwyczaj bożonarodzeniowy kultywowano w Rydzewie. Zadaniem dzieci ze szkoły było udekorowanie dwóch choinek w tamtejszym kościele: jedną z nich ubierały dziewczęta, drugą chłopcy. Cała akcja rozpoczynała się już w listopadzie. W szkole zbierano wówczas pośród uczniów małe kwoty od 20 do 50 fenigów. Wszystkie wpłaty odnotowywano w zeszycie, jednak w taki sposób, aby nikt nie wiedział ile kto wpłacił. Za zebrane pieniądze kupowano kule, które następnie w ostatnią niedzielę przed świętami zamieniały się w bombki. Zbierano się wtedy w domu jednego z uczniów i przygotowywano łańcuchy, ozdoby z papieru oraz wspomniane już bombki. Obie drużyny dekorowały choinki rankiem 24 grudnia. Zadaniem każdej z grup było stworzenie jak najpiękniejszego drzewka bożonarodzeniowego. Sędziami w tym konkursie byli wierni podczas świątecznych nabożeństw. W większości przypadków zwyciężały dziewczęta, jednak nie by to koniec całej zabawy. W dzień Nowego Roku wszyscy uczestnicy rywalizacji zbierali się w kościele, aby rozebrać choinki. Wtedy wyciągano także wspomniany zeszyt z wykazem wpłat. Każde z dzieci otrzymywało dla siebie liczbę bombek odpowiadającą jego wpłacie. Następnie bombki były zabierane do domów i wieszane na domowej choince tuż obok bombek z poprzedniego roku.

Również drawskie stowarzyszenia, towarzystwa i cechy uroczyście obchodziły Boże Narodzenie. Zadaniem takich zgromadzeń było podtrzymywanie starych tradycji, które szczególnie eksponowano podczas świąt. Wtedy wszyscy członkowie spotykali się wspólnie w lokalach, aby wspólnie jako jedna rodzina obchodzić Boże Narodzenie wedle swojej tradycji. W taki sposób Męskie Towarzystwo Gimnastyczne wystawiało zawsze sztukę teatralną w restauracji Sauera. Stowarzyszenie skupiające byłych żołnierzy zbierało się w Sali hotelu Arndt gdzie wystawiano jasełkę, a następnie urządzano wieczór taneczny. Zespoły muzyczne zaś organizowały w czasie świąt wiele koncertów w kościele, restauracjach, jak też na wolnym powietrzu, umilając w ten sposób drawszczanom świąteczny czas. 

Lodowisko przy restauracji Sauera w Parku Chopina.

Prawdziwymi festynami z kolei były lodowe koncerty kapeli miejskiej pod kierownictwem Wilhelma Holtza. W okolicach tarasów (zejście nad jezioro przy ul. Okrzei) przy słonecznych i bezwietrznych niedzielnych popołudniach, kapela schodziła na zamarzniętą taflę jeziora i rozpoczynała koncerty. Dźwięk rozchodził się wówczas tak donośnie, że połowa miasta była na nogach. Wokół jeziora rozstawiano wtedy różne stoiska, gdzie można było nabyć ciasto, kawę, herbatę, ciepłe kiełbaski, słodycze oraz mocniejsze trunki „na rozgrzewkę”. Z góry ukazywał się wtedy uroczy widok sielanki, podczas której panny flirtowały z kawalerami, prowadzono rozmowy sąsiedzkie, rozkoszowano się chwilą, a wszystko to przy czystych dźwiękach świątecznej muzyki.

Okres świąteczny to również okres zabaw dla dzieci i nie tylko. Ówczesne zimy były zdecydowanie mroźniejsze niż obecne. Szczególnym powodzeniem cieszyły się oczywiście jazda na łyżwach i sankach. Ulubionymi miejscami do jazdy na sankach dla młodszych była górka przy dzisiejszym przedszkolu oraz tzw. lodówka za hotelem Arndt. Dla nich wystarczający był zjazd o długości ok. 30 m. Atmosfera przypominała tam przerwę szkolną: hałas, zgiełk, śmiech. Czasami dochodziło tez do małych wypadków, gdy zbyt rozpędzone sanki uderzały w dużą jabłoń na końcu toru. Starszych nie zadawalała taka frajda. Ich celem był górka nad jez. Okra, tuż obok zejścia nad jezioro przy dzisiejszej ul. Okrzei. Rozpędzano się z okolic stadionu i zjeżdżano na taflę jeziora. Najbardziej niebezpieczny fragment, tj. styk lodowej tafli  z ziemią zasypywano dużą hałdą śniegu. Innym ciekawym miejscem był tzw. diabli most, znajdujący się już poza Drawskiem w kierunku Mielenka. Było to bardzo niebezpieczne miejsce, gdyż trasa zjazdu była kręta i stroma, a kończyła się na bardzo wąskim moście. Niejednokrotnie młodzież lądowała w lodowatych wodach Drawy. Najciekawszym miejscem do jazdy na łyżwach z kolei było oczywiście jezioro Okra, ale również w mieście można było odprężyć się w ten sposób na lodowisku przy restauracji Sauera w Parku Chopina. 

Sylwester był  z kolei najlepszym czasem na lanie ołowiu czy tez rzucanie pantoflem, aby móc zobaczyć swoją przyszłość. Panny potrząsały drzewem owocowym, a gdy zaszczekał pies pobudzony wytworzonym hałasem, kierunek z którego szczekał, był jednocześnie kierunkiem, z którego w przyszłym roku miał pojawić się odpowiedni kawaler. Pukając o północy do kurnika, panna mogła się dowiedzieć, czy w przyszłym roku będzie jej dane ubrać welon. Gdy z kurnika wychodził dojrzały kogut, tak właśnie miało się stać, natomiast gdy był to niewyrośnięty kurczak, musiała jeszcze odczekać. 

Zwyczaje sylwester na Pomorzu – rzucanie pantoflem. Rycina 1890. Zbiory Ireck Litzbarski

W sylwestra jadło się naleśniki bądź faworki. Nadejście Nowego Roku o północy świętowano ponczem lub grzanym winem. O północy strzelano też z fajerwerk własnej roboty czyniąc jak najwięcej hałasu, a więc podobnie jak dziś 

Dział: Odkrywcy

Jeszcze na gorąco piszę relację z dzisiejszego spotkania mieszkańców Złocieńca (choć nie tylko) z Jarosławem Leszczełowskim, autorem wielu książek traktujących o historii lokalnej. Dziś Pan Leszczełowski zaprezentował swoją nową książkę pt. „Złocieniec który widziałem”. 

„Złocieniec który widziałem” jest czwartą częścią historii Złocieńca, do której należą również „Przygoda z historią”, „Ostatnie stulecie Falkenburga” oraz „Złocieniec nie całkiem odzyskany”.  Na spotkanie wybrana została data 13 grudnia i była ona nieprzypadkowa. To właśnie 13 grudnia 681 lat temu założono Złocieniec. Pan Jarosław przytoczył szereg innych powodów dlaczego wybrał tą datę. Jednym z nich była 13-ta wydana książka w jego dorobku, którą właśnie jest „Złocieniec który widziałem”.

Spotkanie z autorem w Kinie Mewa rozpoczęło się z kilkuminutowym poślizgiem, za co nie był odpowiedzialny Złocieniecki Ośrodek Kultury, ani autor. Przyczynili się do tego słuchacze i czytelnicy, którzy licznie ustawili się w kolejce, aby zdobyć dedykację autora książki.  Kiedy autor został poproszony przez Romanę Kowalewicz - dyrektora ZOK o rozpoczęcie spotkania powitał wszystkich gości. Obecnemu na spotkaniu nowemu burmistrzowi Krzysztofowi Zacharzewskiemu pogratulował zwycięstwa w wyborach. Nie zapomniał jednak o Waldemarze Włodarczyku i dotychczasowej przewodniczącej Urszuli Ptak wskazując jak bardzo pomogli mu w pracy nad wydaniem tylu książek.

Pan Jarosław opowiadał przez prawie dwie godziny i widać w nim ogromną pasję poszukiwacza, doskonałą wiedzę i zdolności analityczne oraz ogromną chęć podzielenia się wiedzą z innymi. To wszystko pozwoliło na zaczarowanie licznie zgromadzonych słuchaczy. Autor opowiadał o tym czego  czytelnik może spodziewać się w nowej książce. W nagrodę za przybycie przekazał kilka faktów, które zdobył już po jej wydaniu. Prawie dwu godzinne spotkanie nawet przez chwilę się nie dłużyło, a słuchacze gdy tylko mieli możliwość to dopowiadali imiona i nazwiska bohaterów tamtych czasów.  Było słychać szepty związane z prezentacją i ciche wspomnienia. 

W książce przeczytamy o wydarzeniach w Złocieńcu od 1956 roku aż do lat osiemdziesiątych. Znajdziemy opis Złocieńca z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku oraz wydarzania związane z działalnością pierwszej „Solidarności”.  Zobaczymy zdjęcia Zbigniewa Czepe i Jerzego Patana. W Książce pojawiły się również uzupełnienia do dziejów miasta dla dociekliwych.  Dowiemy się np. czy pożar w ZPW w 1949 roku był wynikiem podpalenia.  W książce nie zabrakło szczegółowego kalendarium, które pozwoli szybciej umiejscowić w czasie wszystkie wydarzenia.

Dział: Złocieniec
sobota, 13 grudzień 2014 23:28

Nie całkiem zaginiona wieś

Małe miejscowości kryją w sobie wiele skarbów w postaci zabytków architektury sakralnej i świeckiej, wydarzeń historycznych, krajobrazu, a także lub przede wszystkim ludzi. Stąd też przyszedł mi do głowy pomysł, aby co pewien czas przedstawić je na łamach DSI. Będą one przeplatane innymi opowieściami dotyczącymi historii i dziedzictwa kulturowego, jak to ma już miejsce od października. Dodatkowo informacje oraz zdjęcia dotyczące historii naszych terenów pojawiają się na moim profilu facebookowym Johanna Friedrich Goehde.

Pierwszą z tych niezwykłych miejscowości będzie Dzikowo. Dziś znajduje się tam leśniczówka oraz niedawno wybudowany domek mieszkalny, jednak osada ta ogrywała w przeszłości niemałą rolę, a nazwy zawdzięczają jej młyn, kompleks leśny oraz leśniczówki.

Ślady bytności człowieka w tej okolicy sięgają wczesnego średniowiecza, o czym świadczy  grodzisko zachowane na północnym brzegu jeziora Wilżę. Znaleziska archeologiczne potwierdzają, iż było ono stale zamieszkiwane i pełniło funkcję strażnicy przeprawy mostowej na rzeczce pomiędzy jeziorami Wilże i Lubie, a także schronienia dla znajdujących się w okolicy osadach otwartych. 

Zaginiona wieś

Około 1300 roku von Güntersbergowie założyli tu wieś na prawie niemieckim. 3 lutego 1320 Warcisław, książę pomorski, jako opiekun małoletniego margrabiego Henryka nadał klasztorowi augustianek w Pyrzycach patronat nad kościołem w Drawsku i kilka miejscowości leżących na południe do Drawska, w tym właśnie Świniary (Swineshusen). Dotacja ta miała na celu pomóc w zbawieniu duszy Warcisława i jego wszystkich poprzedników oraz margrabiego brandenburskiego Waldemara, który był szwagrem księcia pomorskiego. Z jakichś przyczyn nie doszło wtedy jednak do założenia na naszych terenach klasztoru.

Katastrofą dla nowo powstałych wsi był polsko-litewski najazd na ziemie Nowej Marchii wiosną 1326 roku. Wyprawa wojenna pod przywództwem Władysława Łokietka była skierowana przeciw Brandenburczykom i miała na celu zajęcie terenów Nowej Marchii przez Polskę i Księstwo Pomorskie. Ziemię na wschód od Drawy miałyby zostać przyłączone do Polski, na zachód od niej, do Pomorza. Wyprawa ta spustoszyła całkowicie tereny dzisiejszego powiatu drawskiego. Grabiono, gwałcono, zabijano, plądrowano, a osady obrócono w zgliszcza. Skutki najazdu były odczuwalne jeszcze przez wiele lat, o czym dowiadujemy się z księgi ziemskiej margrabiego Ludwika Starszego z 1337 roku. Księga stworzona dla celów podatkowych ukazuje nam, że jeszcze 11 lat po najeździe większość miejscowości była wciąż opuszczona.  Co Świniary nie zostały wymienione w księdze nawet jako wieś opuszczona, po prostu znikła bezpamiętnie z powierzchni ziemi. 

Las Dzikowski

Dopiero w trzy lata później, 30 grudnia 1340 roku odnajdujemy ją już jako „obecnie opustoszałą wieś Swynhusen”. Radni oraz mieszczanie drawscy otrzymali ją wówczas od margrabiego Ludwika wraz ze wszystkimi prawami w zamian za wierną służbę. Miejsce to zostało określone jako pustkowie, a więc nieuprawiane, niezamieszkałe. Już wtedy większa część przekazanych terenów porośnięta była głównie lasem. Dla miasta i jego mieszkańców służył głównie jako źródło materiału budowlanego, opału oraz las pastewny. Lasem pastewnym określa się przeważnie dębinę, gdyż znajdowały się tam żołędzie będące bardzo dobrą karmą dla świń. Ich wypas rozpoczynał się od połowy września w dąbrowach natomiast w buczynach tydzień później i trwał nawet do końca grudnia. Na utuczenie jednej świni wystarczyły żołędzie z 25-30 starych dębów. Właśnie do praktyki wypasania świń nawiązuje nazwa miejscowości Schweinhausen. Pochodną od niej jest także polska nazwa Dzikowo, w czasach kiedy świnie wypasano w lasach, krzyżowały się one z dzikami i nieco je przypominały.

Wypas świń w lesie. Ilustracja doskonale obrazuje wygląd świń wypasanych w lasach i krzyżujących się z dzikami. Godzinki hrabiego de Beury, XVw. Francja

Według spisu katastralnego z 1566 roku las składał się z dębów, pomiędzy którymi występowały morgi ziemi upranej. Część lasu porastały także świerki. W owym czasie należał do drawskiej rady i przez nią był wykorzystywany.  Prawo wypasu Świn w lesie rada przyznała mieszkańcom Mielenka oraz Oleszna,  za co pobierała opłatę w wysokości 13 szefli owsa od pierwszych i 9 szefli tego samego zboża od drugich. Las graniczył z ziemiami majątku Mielenko należącego wówczas do von der Goltzów, którzy jednak nie mieli prawa korzystania z niego. Z kolei prawo postawienia pasieki i hodowli pszczół drawska rada zachowała dla siebie.

Pomimo sporej własności, rada nie otrzymywała z lasy żadnych dochodów w pieniądzu. Z pewnością mieszkańcy odnieśli wiele korzyści z Lasu Dzikowskiego w postaci opału, budulca oraz bardzo bogatego lasu pastewnego. 

Zasady korzystania z lasu przez mieszczan określała rada. Każdorocznie zbierała się komisja składająca się z członków magistratu oraz przedstawicieli dzielnic, która szacowała ile świń może być wypasanych w lesie. Zależało to oczywiście od urodzaju żołędzi. Przeważnie każdy mógł wypasać dwie świnie przez cztery tygodnie. W takim przypadku należało zapłacić jedynie 3 fenigi od sztuki za tydzień pastuchowi zatrudnianemu przez miasto (1759). Zdarzało się jednak, ze urodzaj buczyny był tak duży, że nie ograniczano mieszczanom liczby świń do wypasu. Należy przy tym zaznaczyć, iż z prawa tego nie mogli skorzystać budnicy, tj. mieszkańcy posiadający jedynie dom (budę) i ogród bez ziemi uprawnej. Prowadziło to częstokroć do sportów. Kiedy w 1730 roku w lesie pojawiło się 30 obcych świń, mieszkańcy ruszyli do lasu, wyłapali je i zabrali do miasta. Świnie jak się okazało należały właśnie do budników. Doprowadziło to do dużych zamieszek pomiędzy mieszkańcami. Dopiero interwencja stacjonującego w drawskim garnizonie eskadronu huzarów Schulenburga przywróciła spokój.

Mapa Schmettau’a z 1788 z zaznaczonym Lasem Dzikowskim oraz mapa Drawy Schultzego z 1765 z zaznaczonym Młynem Dzikowskim

Również sąsiedztwo von der Goltzów z Mielenka nie należało do najprzyjemniejszych. Już w roku 1578 rościli oni sobie prawo wypasu świń w lesie dzikowskim, wbrew stanowi z 1566 roku. Owe prawno zostało wkrótce rozszerzone do tego stopnia, że ograniczało zarządzanie nim przez miasto. Kiedy w 1700 roku miasto zbudowało dom dla gajowego na granicy Żołędowa, von der Goltz, który w międzyczasie zakupił także Żołędowo, nie oponował. Jednak gdy gajowy miał jedną, a jego następca kilka krów – von der Goltz uważał, iż jest to już naruszenie jego prawa własności. Doszło do wielu procesów miasta z nim i jego synem. Ostatni odbył się w 1722 roku z powodu chaty zbudowanej do celów połowu ryb na skraju puszczy. Rościli oni sobie również prawa do wypasu świń jesienią, w trakcie owocowania dębiny, z którego ostatecznie zrezygnowali w 1738 r. W 1751 doszło do nowego sporu pomiędzy Goltzami a miastem i w dwa lata później, kiedy nie został on zażegnany, miasto zajęło obce stado świń. Goltzowie mogli odzyskać swoje stado jedynie pod warunkiem uiszczenia w Drawsku opłaty, w związku z czym doszło w Świdwinie do procesu. Nie wiadomo jaki był jego finał, jednak Goltzowie nie zrezygnowali z prawa wypasu. W każdym bądź razie, właściciele majątków wykorzystywali prawo wypasu aż do ustania tej praktyki. 

Młyn

Poza lasem dzikowskim, nazwę po zaginionej miejscowości otrzymał również młyn napędzany odpływem z jez. Wilże, który znajdował się tam już w momencie przekazania tych terenów miastu, tj. w 1340 roku. W spisie katastralnym z 1566 roku zaznaczono, że należy on do rady miejskiej i funkcjonował jedynie na potrzeby mieszczan. Młynarz został w ten sposób pozbawiony dodatkowych dochodów, jednak nie musiał płacić dzierżawy za młyn.  Zamiast pełnienia służb na rzecz miasta musiał on płacić 4 guldeny oraz ½ beczki masła za pozwolenie wypasu swoich świń w lesie dzikowskim. Młynarz korzystał też za drobną opłata z małych poletek uprawnych oraz miał prawo połowu węgorza przy młynie, za co płacił radzie w gotówce oraz naturze, przekazując im corocznie 8 węgorzy. Samo jezioro Wilże należało do rady. Jezioro posiadało 8 miejsc do połowu, z których wynajmu rada osiągała roczny dochód w kwocie 4 guldenów. Jedynie młynarz mógł nieodpłatnie łowić ryby siecią, ale tylko do połowy jeziora. Do tego samego kompleksu należało także jez. Słowinko.

Dzikowski Młyn  może nie wyglądał on tak malowniczo jak ten z obrazu François Bouchera z połowy XVIII wieku, ale posadowiony był w podobnej scenerii. 

Ważną datą dla Młyna Dzikowskiego była rok 1686, kiedy dokonano próby spławności Drawy. Sól z Kołobrzegu miała być transportowana do Drawska, gdzie założono skład soli oraz warzelnie. Stąd drogą rzeczną towar ten miała być spławiany do Szczecina i Berlina. Przy młynie dzikowskim zbudowano wówczas dwie pierwsze barki, którym nadano imiona Fryderyk Wilhelm i Dorothea. Następnie załadowano je pierwszymi wyrobami drawskiej warzelni i spod Młyna Dzikowskiego wyruszono w podróż Drawą, Notecią, Wartą, kanałem Fryderyka-Wilhlema i Szprewą aż do Berlina. Nie był to jednak jedyny taki przypadek, a spławność Drawy przyczyniła się w znacznym stopniu do rozwoju miasta.  Transportowano tą drogą nie tylko sól, ale również inne towary, które drawscy kupcy sprzedawali na targach, m.in. we Frankfurcie.

Sam młyn nie przynosił więc miastu zbyt dużych dochodów. Dopiero budowa w nim tartaku pod koniec XVII wieku sprawiła, że był on bardziej opłacalny, w szczególności ze względu na pobliskie lasy. Zgodnie z inwentarzem spisanym przez burmistrza Steobana z 1705 roku, młyn od 1699 był dzierżawiony przez Jakoba Kempe, starszego drawskiego cechu młynarzy. Po nim na krótko rezydował w nim Jacob Wiesen. Nie wiadomo z jakich powodów młyn był potem nieobsadzony. Trzykrotnie wystawiano go do przetargu na dzierżawę, aż w końcu w 1706 r. znalazł się chętny, którym był Johann Georg Thiem. Z umowy dzierżawy wynikało, że młynarz musiał zapłacić 300 guldenów oraz 65 guldenów rocznego czynszu. Z młynem zbożowym i tartakiem połączona była gospodarstwo z 6 polami oraz 21 dużymi morgami, łąkami, prawem korzystania z lasu oraz połowu, jak też korzystania z drewna oraz wypasu w lesie dzikowskim. Młynarz mógł też posiadać własny inwentarz żywy oraz pasiekę. W umowie wymieniony jest także Jochen Berndt, młynarz z Głębokiego, który był albo spokrewniony z Thiemmem albo był jego mistrzem. W 1727 roku sporządzano aneks do umowy zezwalający młynarzowi rozbudowanie młyna o kolejne funkcje: mielenie kory dębowej, obróbkę sukna oraz produkcję papieru. W za mian za ten przywilej młynarz miał płacić wyższy czynsz dzierżawny. Dodatkowo w aneksie zniesiono nadzór miasta nad pracą młyna, jednak rada miejska zachowała  dla siebie prawo pierwokupu młyna od właściciela. 

Pozostałości Młyna Dzikowskiego. 2013 rok.

W 1757 Johann Christian Thiemm  sprzedał młyn w Dzikowie za 1050 talarów Erdmannowi Christianowi Wiese. Przekazanie młyna nastąpiło rok później, po uiszczeniu pełnej sumy określonej w umowie kupna. W pięć lat później młyn został sprzedany za 1150 talarów Gottliebowi Wiese, który posiadał go do 1784, kiedy za 1850 talarów nowym właścicielem został Johann Gottlieb Holz. Ten z kolei odsprzedał młyn w 1803 roku przed sądem w Drawsku za 5000 talarów swojemu zięciowi Danielowie Ehrenfried Thimmowi. Owy Thimm pochodził z rodziny Thiemmów z Bornego, a nie ze znanej drawskiej rodziny młynarzy. Musiał być człowiekiem niezwykle kłótliwym i mądrym, gdyż z akt sądu drawskiego wynika, że uczestniczył on w wielu procesach, Szczególnie dużo sporów prowadził z miastem Drawskiem w latach 1810-1814. O jego charakterze może świadczyć fakt, że nie zrażał się przegranymi - odwoływał się do wyższych instancji i wygrywał w Sądzie Komorzym w Berlinie. 

W 1836 Daniel Ehrenfried Thimm sprzedał młyn z wyłączeniem domu mieszkalnego, zagrody, ogrodu, pasieki i stajni, ogrodu nad jeziorem, łąki nad jez. Lubie i 4 mórg pola uprawnego za 300 talarów oraz 50 talarów czynszu młynarzowi Friedrichowi WIlhemowi Zulägerowi z Orla. Umowa ta obowiązywała do 1842 roku ale już rok wcześniej Thimm sprzedał cały majątek młynarski Eugenowi Karlowi Heinrichowi Sigismundowi von Brockhausen z Mielenka za 8300 talarów zachowując dla siebie i swojej żony prawo dożywotniego mieszkania na terenie gospodarstwa młynarskiego, co miało miejsce do 1853 roku.

Letnia rezydencja von Brockhausenów w Dzikowie, późniejszy dom opieki oraz sierociniec. Widok od północnej strony jez. Wilże.

Majątek pozostał w rękach rodziny von Brockhausen do lipca 1913 roku, kiedy to zakupił go Hans Rasch, pułkownik ze Stargardu. Po nim powrócił on we władanie miasta Drawska, jednak młyn już nie funkcjonował. 

XX wiek

Po wielkiej inflacji roku 1923 sytuacja finansowa powiatu drawskiego uległa znaczącej poprawie. Władze powiatowe zdecydowały się na organizację domu opieki dla dzieci oraz schroniska młodzieżowego w dawnej willi letniej von Brockhausenów. Jego otwarcie miało miejsce 12 września 1927 roku.

Do tej pory potrzebujące odpoczynku dzieci były wysyłane do ośrodków poza powiatem drawskim, co powodowało duże koszty w jego budżecie. Cierpiały także rodziny, gdyż często nie były one w stanie odwiedzić swoich dzieci w ciągu 4-6 tygodniowych turnusów. 

Ośrodek dla dzieci znajdował się w parku o powierzchni 6 mórg. W budynku zainstalowano nowe instalacje wodociągowe, aby dostosować go do obowiązujących warunków sanitarnych. Dzięki sprzyjającym warunkom, przede wszystkim otaczającej ośrodek naturze, dzieci szybko powracały do zdrowia. Jednorazowo mogło tu przebywać ok. 30 dzieci na 6 tygodniowym turnusie.  Poza tym ośrodek opiekował się ok. 25-30 sierotami, które przybywały tu często już jako niemowlaki.

Pocztówka ukazująca widok na jez. Jelenie, ścieżki w Lesie Dzikowskim oraz restaurację Hubertus.

Walory Lasu Dzikowskiego docenili też mieszkańcy. Bardzo często przyjeżdżali tu na, jakbyśmy to dziś określili, weekendowe wypady. Przeważnie spacerowano po lesie, kąpano się w jeziorach przylegających do niego, piknikowano. Z czasem w dotychczasowych leśniczówkach zaczęto serować gościom kawę oraz aranżować pokoje gościnne. Nad jez. Jelenie powstała nawet restauracja służąca mieszkańcom. Walory wypoczynkowe Lasu Dzikowskiego były znane daleko poza granicami powiatu drawskiego. Przyjeżdżali tu goście szukający wytchnienia na łonie natury m.in. ze Szczecina, Berlina czy Drezna.

Leśniczówka nad jez. Jelenie w okresie międzywojennym.

Po drugiej wojnie światowej miejscowości nadano nazwę Dzików. Dom opieki nad dziećmi i sierociniec zostały przejęte przez Lasy Państwowe. Praktycznie cały obszar Lasu Dzikowskiego został włączony do powstającego poligonu drawskiego. Leśniczówkę oraz restauracje nad jez. Jelenie zniszczono.

Bibliografia:

  • Brockhausen von, Marion: Die Geschichte der Familien v. Brockhusen, v. Brockhausen, v. Bruchhausen, 1996.
  • Codex diplomaticus Brandenburgensis: Sammlung der Urkunden, Chroniken und sonstigen Quellschriften, Berlin 1859 Teil 1 Bd. 18, A. Riedel.
  • Gollmert, L.: Das Neumärkische Landbuch Markgraf Ludwigs des Älteren vom Jahre 1337. Nach einer neu aufgefundenen Handschrift des vierzehnten Jahrhunderts, 1862.
  • Kaltschmidt T.: Das Kreis-Krinderheim, w: Unser Pommerland, Jg 13, 1928.
  • Niessen, P.v.: Geschichte der Stadt Dramburg - Festschrift zur Jubelfeier ihres sechshundertjährigen Bestehens, 1897.
  • Pommersches Urkundenbuch. Bd. 5. Abt. 2, 1317-1320.
  • Ruprecht, K.: Das Landkreis Dramburg. Eine Dokumentation,1976.
  • Skrycki R., Prace kartograficzne w dolinach Odry, Warty i Noteci w okresie fryderycjańskim, 2013.
  • Thiem: Geschichte uber Schweinhausen bei Dramburg. Heimatkalendar fur den Kreis Dramburg, 1930
Dział: Odkrywcy
Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.
Polityka Prywatności
Jak wyłączyć cookies?   
ROZUMIEM