Smutna historia, która się wydarzyła naprawdę. Ich mama nie żyje, ale dzieci udało się uratować
- Napisane przez Radosław Dominowski
Nie dotykaj – nie zabieraj do domu - Czekam na mamę. My jako myśliwi podpisujemy się pod tym hasłem obiema rękami. – napisał do nas Radosław Dominowski, Łowczy KŁ Radosław Dominowski, którego fotografie często możemy zobaczyć na DSI. Tym razem opowiedział historię prawdziwego życia lasu. Zapraszamy do przeczytania.
A co w przypadku gdy mama nie wróci???
Taki też przypadek miał miejsce kilka dni temu w miejscowości Cieszyno, gdzie znajduje się siedziba Koła Łowieckiego „Żbik-Budowo”. Przez ostatnie 3 lata, 150 m od domu w którym mieszka nasz stażysta Marcin, spokojne życie prowadziła dorodna koza, która rok rocznie na świat wyprowadzała dwa , a nawet trzy koźlaki. I tak też było w tym roku. Marcina jest szczęściarzem. Każdego dnia przy porannej kawie , obserwował zaprzyjaźnioną kozę, która wraz z dwoma swoimi maluchami prowadziła swawolne, beztroskie życie, ganiając się nieustannie po dość mocno zarośniętej łące. Sielanka niestety dobiegła końca. Pewnego poranka otrzymałem od Marcina telefon w którym usłyszałem, cyt. „ Łowczy , wczoraj cały dzień koźlęta nawoływały kozę, słyszałem je również w nocy oraz dzisiejszego poranka, czy to jest możliwe by koza je zostawiła ?” Oczywiście że nie. Nie dawało mu to spokoju, i skoro świt ruszył w poszukiwaniu przyczyny takiego zachowania młodych sarniaków.
Co się okazało? Około 200 m od swojego domu znalazł zagryzioną i zjedzoną przez wilki matkę płaczących od kilku dni koźlaków. Ponowny telefon- łowczy szukamy koźlaków, trzeba je uratować. Oczywiście że trzeba. Jeśli nie zdechną z wycieńczenia, to staną się ofiarą lisa, kruka, a nawet domowego kota. Szybka organizacja i rozpoczynamy przeszukiwanie terenu wykorzystując termowizor oraz mojego labradora, który bez większego entuzjazmu przeczesywał teren porośniętej dość wysokimi trawami łąki. Po kilku godzinach musiałem wracać do swoich obowiązków, ale Marcin nie dawał za wygraną. Wrócił na miejsce wraz z drugim naszym stażystą Mikołajem i ponownie podjęli próbę odszukania konających w trawie małych koźlaków. Ponowny telefon. Łowczy mamy jednego. Radości nie było końca, ale w trawach pozostało jeszcze jedno koźle, które od kilku godzin nie dawało kompletnie żadnego znaku życia. Około południa przyjechałem do Marcina by uścisnąć mu dłoń i pogratulować wytrwałości w poszukiwaniach. Obejrzałem koźlaka, który nie wyglądał zbyt ciekawie. Był wychudzony i zabiedzony.
Z Marcina obserwacji wynikało iż stracił matkę około dwa dni wcześniej i od tamtej pory bez pożywienia chował się w trawach co jakiś czas wydając z siebie donośny głos rozpaczy . W momencie wspólnej rozmowy w odległości mniej więcej 200 m od zabudowań, ponownie usłyszeliśmy dźwięk nawołującego koźlaka. To był nasz drugi brakujący maluch. Jak myślicie , jaka była reakcja? Marcin z ekipą ponownie ruszyli w teren. Kolejny telefon- Łowczy nie ma. Postanowiliśmy ponowić poszukiwania ze zdwojoną siłą ludzi. Tym razem to mi szczęście dopisało ,i udało mi się namierzyć w trawach zwiniętego jak kłębek wełny wycieńczonego, wystraszonego maluśkiego koźlaka. Ta historia, choć tak brutalna, to jednak prawdziwa. Znalazła swój częściowy happy end. Byliśmy podekscytowani i szczęśliwi. Odnaleźliśmy 2 koźlaki od matki, którą zjadły wilki. Teraz zaczęła się walka o ich życie.
Marcin po konsultacjach z zaprzyjaźniona naszą Panią weterynarz dokłada wszelkich starań by postawić koźlaki na swoje „cewki” . Jeśli mu się uda, przekażemy malutkie sarniaki do stosownego ośrodka, lub po otrzymaniu odpowiednich zezwoleń wychowamy je we własnym zakresie i wypuścimy spowrotem na łąkę znajdującą się za Marcina domem by dla uhonorowania jego wzniosłych działań mógł dalej delektować się pięknem przyrody, którą podziwiał do niedawna pijąc na tarasie poranną kawę.
Wilki w naszych rejonach stają się coraz bardziej odważne. Sarna chcąc uniknąć spotkania z tym drapieżnikiem podchodzi coraz bliżej zabudowań myśląc, że będzie to swego rodzaju mechanizm obronny. Kiedyś to zapach człowieka odstraszał wilki, teraz jak widać nie ma to dla niego większego znaczenia. Wilk, który zagryzł i zjadł opisaną kozę zaznaczył swoją obecność odchodami 50 m od zabudowań w Cieszynie, a w minionych latach odnotowano przypadki w których wilk zagryzał swoje ofiary w samym centrum wsiach, nie zważając na obecność człowieka.
Na chwilę obecną młode koźlaki, pod okiem Marcina odzyskują swoją sprawność. Podczas jednej z rozmów usłyszałem od Marcina takie słowa „te koźlaki to zwieńczenie mojego stażu w Żbiku, zrobię wszystko by wróciły bezpiecznie na tą łąkę”. Z całego myśliwskiego serca GRATULUJEMY Marcin -takich stażystów właśnie potrzebuje PZŁ.
Pamiętaj! Nie dotykaj –nie zabieraj do domu- Czekam na mamę! Jeśli jednak zauważyłeś, że coś jest nie tak, zadzwoń do leśnika czy myśliwego –oni będą wiedzieć najlepiej co z tym zrobić dalej.
Wielkie podziękowania i gratulacje za super akcję i reakcję dla stażystów Koła Łowieckiego „Żbik-Budowo” Marcina i Mikołaja. Brawo! Postawa godna naśladowania. Z całego serca dziękujemy również wszystkich, którzy pomagali podczas poszukiwań .
O sytuacji i kondycji młodych sarniaków będziemy was informować na bieżąco
Dodatkowe informacje
-
.: