Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.
Polityka Prywatności
Jak wyłączyć cookies?   
ROZUMIEM

Jak to z tym miodem było? (część 1)

  • Napisane przez  Marek Sztark

Zaczęło się od niewinnego spotkania. W pachnącej starymi kredensami i miętą izbie muzealnej w Czaplinku spotkali się ciekawi dawnych dziejów, w wyprasowanych świeżo kołnierzykach znajomi ze Szczecina z dźwigającymi brzemię doświadczeń, w przesiąkniętych zapachem węzy flanelach pszczelarzami. Spotkanie “Pasieczny Czaplinek”, które odbyło się 29 września 2001 roku, już po ostatnich wrzosach, a zaczęło się od degustacji rozświetlonych słońcem miodów zorganizowała Marzenka.  Jej goście smakowali jasnożółty, lejący się miód lipowy, zbierany w starych alejach dróg, gryzącą tysiącem aromatów wsi grykę, świeży, dopiero co wirowany galaretowaty miód wrzosowy, czy twardy już, biały jak smalec  miód rzepakowy. Przekonująca opowieść Krzysztofa Fujarskiego i jego żony, Leszka Ihnatowa i paru innych o trudnym losie czaplineckich pszczelarzy kleiła się słodko z historiami muzealnych eksponatów o niewyjaśnionym pochodzeniu snutych przez gospodynię spotkania.

Wokół stołu przykrytego starym koronkowym obrusem dyskusja pszczelarzy położyła fundament pod przyszłą ideą: że miód zbyt tani w skupie, że cukier drogi, że handlarze płacą na raty, że “chińszczyzna psuje rynek”, że spółdzielnie pszczelarskie upadły, że farmerzy nie informują o opryskach, że pracownię  w “nierdzewki” trzeba  wyposażyć, że Unia, do której mamy przystąpić  HACAP-em straszy, a przede wszystkim, że miód bezimienny w beczkach po świecie się sprzedaje i nikt nie wie, że on “stąd” przecież najlepszy. 

Podekscytowani dyskusją uczestnicy spotkania ruszyli na pasiekę. Nikt z obecnych nie miał świadomości, że to ciepłe jesienne popołudnie spowoduje lawinę wydarzeń, które niejednemu zmienią życie. 

Na pasiece niskie słońce wyzwoliło jeszcze intensywniej miodowe aromaty. Przez siatkowe woale kapeluszy wdzierał się dym podkurzacza, a Krzysztof Fujarski otwierał ule i głowy zafascynowanych obserwatorów.  Podnosił ramki do światła, przedstawiał Królowej gości z miasta,  kładł trutnia na dłoni, łamał ciężki, słodki plaster, kroił miękki, wilgotny twaróg, częstował i opowiadał, opowiadał…

I kiedy zauroczeni, zapyleni życiem pszczół uczestnicy “Pasiecznego Czaplinka” zażądali słojów miodu, za które zapłaciliby niebylejaką cenę, skonsternowani pszczelarze odmówili: nie jesteśmy przygotowani, a szkoda, gdybyśmy wiedzieli…

I wtedy padło pytanie z cyklu: co by było, gdyby? Co, by było gdyby tak codziennie pasiekę odwiedzała grupa miastowych,  dwudziesto-, czterdziestoosobowa i na koniec wizyty każdy chciał kupić  słoik miodu? - O, to byłoby świetnie! Odpowiedzieli pszczelarze szybko mnożąc cenę słoika razy czterdzieści.  Ale przecież to jest niemożliwe – zgasili natychmiast swój entuzjazm. Komu by się chciało jechać, tyle kilometrów, do Czaplinka i jeszcze kilka do pasieki na bezludziu?

Niewiele osób oprócz Królowej wie, że w tym momencie, na ścieżce z pasieki, gdy sylwetki kładły się długimi cieniami w wysokich trawach sosnowego lasu, a dźwięk pszczół, przypominający strojenie orkiestry, ginął za plecami , jak iskra pojawiła się idea miodu drahimskiego. Obraz zadowolonych twarzy ludzi ciekawych świata, kupujących słoiki wypełnione złotym płynem.

Powrót na górę

Moje konto

Współpracujemy

       https://www.ubezpieczeniemieszkania.pl/

Zostań promotorem

Więcej